„ŻYRANDOL”
Ciemność.
Otworzył
jedno oko.
Dalej
ciemność.
Otworzył
drugie i potrząsnął głową, próbując pozbyć się mentalnych skutków zbyt dużej
ilości Jacka Danielsa. Ciemność, kurwa. Ciemność. CIEMNOŚĆ!
-
Ja pierdolę... Gdzie się podziało światło? – mruknął Axl Rose, powoli
staczając się z kanapy. – Cholera, nic nie widzę! Jest tu kto?! Chłopaki!
Wstawać!! – wydzierał się rudowłosy wokalista. Miał nadzieję, że jego oczy w
końcu przyzwyczają się do ciemności i uda mu się coś zobaczyć, ale wciąż równie
dobrze mógłby trzymać je zamknięte.
Nagle
z rozmachem uderzył się w czoło, aż echo poszło. Zdziwił się. Echo?
-
No zajebiście po prostu! Echo! Gdzie ja jestem, do chuja pana?! – rzucił w
powietrze. Zrobił głęboki wdech, tak dla uspokojenia. Gdziekolwiek się
znajdował, pachniało tu stęchlizną i alkoholem. To drugie akurat go nie
dziwiło. Wyczuł coś jeszcze, jednak nie przychodziło mu do głowy nic, co
mogłoby wydzielać taki zapach. Nie przejął się tym zbytnio.
-
Co to ja...? A, tak! Zapalniczka! – wykrzyknął triumfalnie wyciągając
wspomniany przedmiot z kieszeni skórzanych spodni. Parę charakterystycznych,
cichych pstryknięć później, wreszcie udało mu się cokolwiek zobaczyć.
Początkowo był to tylko mały, niebieskawy płomyk, po chwili jednak Axl mógł już
spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie bardzo zachwyciło go to, co
ujrzał.
-
Pierdooolę... – westchnął rudzielec – co to ma być, ja się pytam? Piwnica? – Nie
zachwyciła go ta możliwość. Po krótkiej chwili otrząsnął i się i postanowił po
prostu opuścić ten cuchnący loch, jak nazwał go w myślach. Pchnął mocno ciężkie,
żeliwne drzwi, te jednak nie ustąpiły. Nie drgnęły nawet o milimetr, choć
napierał na nie całą siłą swojego wątłego ciałka.
-
Co jest?! Zamknęliście mnie w piwnicy?! OTWIERAĆ, TĘPE CHUJE!!! – wydarł się
przysuwając usta jak najbliżej drzwi. – ADLER, ZEJDŹ TU NATYCMIAST I OTWÓRZ TE
PIEKIELNE DRZWI!! – Pomyślał akurat o perkusiście, bo ten zwykle po imprezach
dochodził do siebie najszybciej z całej piątki. I tym razem tak było. Jedyną
przeszkodę stojącą na drodze desperackiemu pragnieniu Rose’a do wydostania się
z zatęchłej piwnicy pod siedzibą zespołu stanowiła kiepska akustyka korytarza
prowadzącego z niej na parter budynku. Innymi słowy, Steven najzwyczajniej w
świecie nie usłyszał wołania Axla.
Blondyn
podszedł do lodówki z celem napicia się świeżego mleka, choć w zasadzie wątpił,
by mógł je tam znaleźć. Nie dane mu było jednak przekonać się o tym na własne
oczy, gdyż zanim pociągnął za uchwyt u gładkich, białych drzwiczek, jego wzrok
przyciągnęła przyczepiona do nich magnesem kartka. Nie pamiętał, by wczoraj tam
była. Zaczynała się imieniem basisty. Adler rozejrzał się szybko, by sprawdzić
czy nikt nie patrzy i (z pewnym trudem) przeczytał:
Steven
przeczesał włosy ręką. Były w większym nieładzie niż zazwyczaj. Jeszcze raz
obejrzał się za siebie, ale ponieważ w kuchni poza nim nie było nikogo,
odczepił kartkę od lodówki i złożoną na pół wsadził sobie do kieszeni.
Uśmiechnął się pod nosem i zapominając o palącym pragnieniu wrócił do salonu.
-
Kuuurwa… – zaklął stając w progu. Z tej perspektywy pokój prezentował się dużo
gorzej. Porozrzucane wszędzie puszki i butelki nie robiły na nim większego
wrażenia, stanowiły bardzo częsty wystrój pomieszczenia. O wiele bardziej
zaniepokoił go leżący na podłodze, rozbity w drobny mak żyrandol. – Ja
pierdolę, co tu się wczoraj działo? – zapytał sam siebie. Zupełnie
niespodziewanie, na to pytanie odpowiedział mu Izzy Stradlin.
-
Działo się, stary, mówię ci! Jeden koleś wylazł po regale na tę lampę właśnie i
jak się to, kurwa, webło wszystko na ziemię, to myślałem, że już po nim! –
Gitarzysta miał podejrzanie rozszerzone źrenice i Steven prawdę mówiąc
powątpiewał w jego wersję wydarzeń.
-
Weź przestań, Izzy! Jak mógł koleś wejść na żyrandol? I jeśli tak niby było, to
gdzie on teraz jest? No gdzie ten koleś, do cholery?! Co tu się działo, kutasie
jebany?! – Nagle perkusista dostał ataku szału. Obrzucał kolegę coraz gorszymi
wyzwiskami, aż ten w końcu też się wkurzył.
-
Zamknij mordę, Steven! Już ci powiedziałem co się stało z lampą. Nie wiem gdzie
się podział ten facet, który to rozwalił! Nie mam nawet pojęcia kto to był! Ty
tu, kurwa, też byłeś chyba, nie?! A jak ci coś nie pasuje, to zapytaj kogoś
innego! – Adler tylko machnął ręką i odwrócił się tyłem do chłopaka. Po drugiej
stronie salonu, na dużej sofie leżeli pozwijani w przedziwnych pozycjach Duff i
Saul. Ciemne loki Hudsona przemieszane z jasnym „sianem” basisty tworzyły istne
włosowe Mount Everest. Steven mimowolnie dotknął swojej burzy blond kłaków. Nie
mieściło mu się w głowie, jak koledzy mogą aż do tego stopnia nie dbać o
fryzury! Z zamyślenia wyrwał go nerwowy głos Izzy’ego rozbrzmiewający zaraz
przy jego uchu:
-
A gdzie ten cholerny złodziej, pan Axl jebany Rose z moimi fajkami, co? –
warknął chłopak macając się po kieszeniach. „Rzeczywiście,” pomyślał perkusista.
Rose’a nie było ani w salonie, ani w kuchni. Jak się później okazało, nie było
go także w łazience, ani w żadnym z pozostałych pokoi...
Genialne, masz zajebisty styl pisania. Spodobało mi się określenie "włosowy Mount Everest". :3 Jedyne zastrzeżenie - tło i kolory. Zmień proszę, bo źle się czyta. :c
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się troszku lepiej teraz ;)
UsuńMoże kiedyś jak mnie najdzie wena artystyczna z przekierunkowaniem na grafikę, to się postaram o coś bardziej na temat. Póki co, liście wystarczą ;D Co do wcześniejszego komentarza:
Będzie będzie ;) Ale nie ma wszystkiego naraz. Najpierw musi być trup. W porządnym kryminale zawsze jest trup. Najlepiej dużo, ale zobaczymy jeszcze. W ogóle to dzięki za miłe słowa wszystkim ;) Postaram się utrzymać poziom ;P
Ja z The Story. Podoba mi się, będę wpadać :D I faktycznie, z tym tłem trochę źle się czyta ; )
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następna część? ; )
OdpowiedzUsuńczekamy...
OdpowiedzUsuńNie no kocham to opowiadanie *.* ahaha posiadasz świetny styl pisania i wszechobecny talent do tego typu prac. Już wcześniej czytałam kilka rozdziałów, ale były chyba tylko 4, no a teraz znalazłam tego bloga ponownie, więc jest już pewnym że przeczytam go całego. Spodziewaj się mnie częściej i w ogóle przygotuj się na komentarz po każdym rozdziale.
OdpowiedzUsuńTak tak wiem, moje komenty nie będą tak długie jak Twoje, no ale zawsze to coś :D
zaczyna się zajefajnie. będę czytać zafascynowana, tyle powiem. masz zarąbisty styl pisania. moje opowiadanie to badziew i tyle, zresztą, zajrzyj kiedyś dust-n-bones.blog.pl :3
OdpowiedzUsuńCIEMNOŚĆ KURWA!!! Axl wydaje mi się być niezwykle asertywnym (za chuja nie wiem, co to znaczy) osobnikiem. A czy tylko ja wyobrażam sobie, że oni cały czas chodzą w tych samych ciuchach, jak postacie z kreskówek? Nie wiem, nie wiem, ale wiem, że uwielbiam twój styl pisarski. Taki błyskotliwy, zabawny, inteligencki język. Miszczostwo
OdpowiedzUsuńOszwd*** .. jak to się stało, że ja taka nieutalentowana? Może mnie adoptowali? Szacun. Powiem tyle, jakbyś wzięła napisała książkę którą by się dało wydać, zarobiłabyś miliony.
OdpowiedzUsuńAń
Kropeczka. A tak na serio, fajnie się zaczyna :)
OdpowiedzUsuńZajebiste! Przyjemny dla oka styl pisania. Bardzo fajnie się zaczyna. :)
OdpowiedzUsuńZmknęli Axla w piwnicy. Smutek ;C XD Adlerek zabrał kartkę która była do Duffa. Nie ładnie, Steven, nie ładnie.... :D
Moja chora wyobraźnia przedstawiła mi obraz Duffa i Slasha leżących w dziwnych pozycjach i do teraz się śmieję. ;'D
Dobra, co tu dużo mówić.... czytam dalej! :D