Sory, długo wyszło xD Enjoy, albo mówić, że źle. Komentować. Dzięki :D I przepraszam D:
VIII
(...) It may seem to you
That I'm acting confused
When you're close to me
If I tend to look dazed
I've read it someplace
I've got cause to be
There's a name for it
There's a phrase that fits
But whatever the reason
You do it for me
Oh what's love got to do, got to do with it
What's love but a second hand emotion
What's love got to do, got to do with it
Who needs a heart
When a heart can be broken (...)
That I'm acting confused
When you're close to me
If I tend to look dazed
I've read it someplace
I've got cause to be
There's a name for it
There's a phrase that fits
But whatever the reason
You do it for me
Oh what's love got to do, got to do with it
What's love but a second hand emotion
What's love got to do, got to do with it
Who needs a heart
When a heart can be broken (...)
Przypomniały mi się słowa piosenki, którą kiedyś często
śpiewała sobie moja matka. Czasami miałam wrażenie, że niektóre utwory są
napisane o mnie. I wtedy zazwyczaj docierało do mnie ile ludzi na świecie ma
podobne problemy. Spojrzałam w niebo. Chyba było trochę jaśniej niż przed
chwilą, ale chmury i tak bardzo skutecznie przysłaniały słońce. Taka pogoda w
Santa Fe, to nieczęste zjawisko. Miałam na sobie tylko mocno spraną, wyblakłą
koszulkę i krótkie spodenki. Przy mocniejszych powiewach wiatru drżałam z zimna.
W dodatku nie czułam się szczególnie dobrze. Co jak co, ale mocna głowa na
pewno nie była jedną z moich licznych zalet. Ostatnio często tego żałowałam. Wystarczyło
parę łyków czegoś mocniejszego i już nie do końca panowałam nad tym co mówię i
robię. Miewałam też czarne dziury w pamięci, kiedy nie pamiętałam co robiłam nawet
przez kilka godzin. Teraz na przykład siedziałam na polanie, na wilgotnej
ziemi, z kolanami podkurczonymi pod brodę i próbowałam sobie przypomnieć jak,
dokładnie, się tu znalazłam. Coś tam wiedziałam. Szukaliśmy Williama i Grace,
ale kolejny raz nie spotkaliśmy nikogo, kto by ich widział, czy o nich słyszał.
Nic. Czekał nas więc prawdopodobnie kolejny dzień spędzony na poszukiwaniach.
- Izzy...? – rzuciłam w przestrzeń - Myślisz, że już jest rano? Bo przez te cholerne chmury nawet słońca nie widać...
- Jest w miarę jasno, czyli chyba rano. – westchnął. Wyglądał na zmęczonego, ale może tylko mi się tak wydawało. W końcu nie znałam go na tyle dobrze, żeby stwierdzić czy to nie wyłącznie wina alkoholu. A może po prostu pogody? Nie miałam zielonego pojęcia. W głowie mi huczało i nawet nie byłam pewna, czy to, co myślę miało sens. Że o mówieniu nie wspomnę...
- Ale skąd ja mogę wiedzieć? Jestem tylko biednym małym istnieniem i nic nie znaczę dla świata! I chyba się zbiera na deszcz. – Moja wrodzona spostrzegawczość dała o sobie znać. - Lubisz deszcz?
- Deszcz jest zajebisty! – Miałam wrażenie, że głowa zaraz pęknie mi na pół. Na szczęście chyba wyczuł, że mówi za głośno, bo po chwili uspokoił się i zaczął mówić tym irytującym sposobem, wyciszając końcówkę każdego wyrazu. Chyba pierwszy raz się z tego cieszyłam. - Ale jest zimno, a jak jest zimno, to jest mniej zajebiście... Czemu nie ma ciepłego deszczu? – Potrząsnął głową, kiedy z nieba spadły pierwsze chłodne krople.
- Albo czemu nie ma deszczu wódki? – zapytałam poważnym, filozoficznym tonem kładąc się na plecy i spoglądając na siedzącego obok czarnowłosego chłopaka.
- Ja tam mam wódkę w tej oto flaszuni. – Uśmiechnął się chytrze pokazując mi w połowie opróżnioną butelkę. Miałam wielką ochotę zachichotać, ale coś mi mówiło, że nie miałoby to sensu. Zamiast tego, z powrotem usiadłam i podparłam się rękami o boki z oburzoną miną.
- A ja myślałam, że tam już nic nie ma! Dałbyś się napić, a nie sobie schowałeś i myślisz, że sam wypijesz! – bełkotałam. Popatrzył na mnie z politowaniem, po czym wręczył mi jedną z leżących nieopodal pustych butelek.
- Masz, weź to i łap sobie kropelki. – Polecił, ja uznałam, że to świetny pomysł. Chyba naprawdę nie powinnam pić.
- O! – wstałam, nie bez trudności, i zaczęłam łapać deszcz do butelki. Izzy siedział na ziemi i trząsł się ze śmiechu, a ja nie do końca rozumiałam o co mu chodziło. Kręciłam się wokół własnej osi z pustym naczyniem w ręce i wołałam:
- No chodźcie tu kropelki! Chodźcie do mamusi! Patrz – powiedziałam mojemu towarzyszowi odkrywczym tonem, kiedy zrażona niepowodzeniem, zaczęłam łapać krople do ust. - To smakuje jak wódka, tylko bez alkoholu! – W pewnym momencie straciłam równowagę i przewróciłam się pechowo, prosto na śmiejącego się chłopaka. - Ałaa! I co tu siedzisz?! Aż się wywaliłam przez to!
-Nie mogłaś się wywalić gdzie indziej ślamazaro?! – Jęknął z pretensją wprost do mojego ucha, a ja skrzywiłam się z bólu. - Zaburzasz moją strefę osobistą! Zresztą chodź lepiej do środka bo pada. – Tym razem to on popisał się spostrzegawczością. Z wielkim trudem podnieśliśmy się z ziemi i zataczając odrobinę, ruszyliśmy w stronę wejścia do „motelu,” jak nazywał go Izzy.
- Do środka? – jęknęłam przeciągle. - Ale tu jest tak uroczo! Chmury, deszcz, zimno... O kurde! Piorun! Widziałeś to!? – Rzeczywiście, usłyszeliśmy donośny grzmot. Burzy z piorunami bałam się od dziecka. Może w normalnych warunkach nie dałabym tego po sobie poznać, ale wtedy naprawdę nie miałam kontroli nad własnym mózgiem, a on korzystając z tego wysyłał różne dziwne impulsy do wszelkich możliwych części ciała. Teraz na przykład zaczęłam ciągnąć Izzy’ego za rękę. - Wchodzimy, tak? Tak? No chodź! – Kiedy nie ruszył się nawet o centymetr, zaczęłam iść sama. Nie do końca tam ,gdzie chciałam, ale szłam.
- Ale spokojnie... Przecież tu niema drzewa, to cię chyba nie pieprznie. – Zrobił minę znawcy i dalej stał w miejscu. Zaczynałam się denerwować. Naprawdę się bałam.
- No jasne! Teraz tak mówisz, a potem to się będziesz śmiał, jak sie zmienię w kupkę popiołu! – powiedziałam sarkastycznie. - No chodź już! Sam powiedziałeś, że wchodzimy! Ja idę w każdym razie! – po trzech niepewnych krokach upadłam, ale udało mi się wstać. Otrzepałam się z godnością z mokrego już piasku i znów ruszyłam przed siebie. Niestety, drzwi były zamknięte. Stradlin teatralnie zwiesił głowę w wielkim smutku.
- Rozgryzłaś mój chytry plan zmniejszenia plagi wariatek na świecie... Ale zaraz! Ty nawet nie masz kluczy – uśmiechnął się dumny z siebie i uniósł głowę. Nagle zachwiał się i mimo wyrównanej walki, w końcu przegrał z grawitacją, upadając na ziemię. Nie przejęłam się. Bardziej obchodziły mnie drzwi, a konkretniej, jak je otworzyć nie posiadając klucza. Wpadłam na genialny pomysł, który jednak musiał ominąć jakiś punkt kontroli rozsądku, bo inaczej nigdy nie wcieliłabym go w życie. Wzięłam rozbieg i pobiegłam jak najprościej, kończąc bieg na drzwiach, od których tylko odbiłam się z hukiem i po chwili znów leżałam na ziemi. Tylko, że tym razem bolała mnie nie tylko głowa, ale wszystko inne też.
- Ałaa! – syknęłam. Kątem oka zobaczyłam, jak Izzy podnosi się z ziemi, choć wyraźnie ściągało go na prawo. Podrapał się po mokrej głowie i podszedł do mnie. Wydaje mi się, że się pochylił, bo nagle znalazł się tak jakoś bliżej.
- Żyjesz? – zapytał dziwnym tonem, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Kiwnęłam tylko głową.
- Cholera! Trzeba dobić! – powiedział kręcąc głową, a mój mózg znów zaczął wariować. Rzuciłam się na chłopaka z dzikim krzykiem i po chwili tarzaliśmy się po wilgotnej ziemi, kopiąc się i drapiąc gdzie popadnie. Nagle wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
- Mam klucze! – wrzasnęłam, krzywiąc się. Spojrzałam na minę Izzy’ego. - O kurde! - zaczęłam uciekać, a podłoże wydało mi się jakieś takie strasznie nierówne i wyboiste.
- Ja cię zaraz złapię, to zobaczysz! – krzyknął, także podrywając się do nie do końca prostego biegu.
- Ha! Złapałem! – krzyknął i po chwili leżałam na ziemi, przygnieciona jego kościstym ciałem. Poczułam jak swoimi chudymi palcami szuka kluczy w kieszeniach moich spodenek. Moje serce przyspieszyło jeszcze bardziej, niż podczas tego karkołomnego biegu. Odwróciłam się tak, żeby włosy opadły mi na twarz. Nie chciałam żeby wiedział. Najwyraźniej udało mi się, bo po chwili zabrał swoją własność i wszedł do budynku z łobuzerskim uśmiechem, zamykając za sobą drzwi. Zostałam sama na dworze podczas burzy. Wydawało mi się, że zwariowałam i pewnie byłam bliska prawdy. Wstałam i zaczęłam skakać jak najwyżej, krzycząc, że ma otworzyć. Nie odpowiadał.
- Gdzie ty polazłeś?! Izzy! O kurde! Porwali go kosmici! – wyłam obijając się o ściany budynku.
- Tu jestem! - Pomachał mi z okna uśmiechając się od ucha do ucha. - A ty nie wejdziesz i cię piorun trzaśnie. – Dodał wesołym tonem. Robił to specjalnie. Doskonale wiedział, że się bałam... W tym momencie miałam wielką ochotę go zabić. Najpierw musiałam jednak się schować.
- Idioto! Debilu! Wpuść mnie! – znów dobijałam się do drzwi. Nic to nie dało. Zaczęłam wspinać się po rynnie. Miałam nadzieję, że uda mi się wejść przez okno, jednak kiedy byłam już dość blisko, nagle poczułam, że nie mam już siły. Sparaliżował mnie strach. Nie mogłam ruszyć się ani do góry, ani w dół.
- Pomóż mi! – krzyknęłam żałośnie. Wychylił się z okna i spojrzał na mnie zdziwiony i rozbawiony jednocześnie.
- Nie pomogę... – uśmiechnął się słodko. - Albo w sumie... Przeproś! – nakazał władczym tonem. - I poproś! – dodał po chwili z szyderczym uśmiechem. Mógł się bezkarnie napawać moją bezradnością. Początkowo uniosłam się honorem. Ostentacyjnie spojrzałam w drugą stronę, jednak kiedy gdzieś blisko uderzył piorun, od razu zmieniłam zdanie.
- Dobra, dobra! PRZEPRASZAM I PROSZĘ! Słyszałeś? A teraz szybko, bo nie wiem czy widzisz, ale wiszę na RYNNIE i zaraz mnie naprawdę piorun strzeli! – Nakręcałam się coraz bardziej, a on odsunął się od okna i po chwili usłyszałam kroki na drewnianych schodach. Wlókł się niemiłosiernie. Wiedziałam, że mnie nienawidzi. Życzył mi śmierci, teraz byłam tego pewna. Po chwili, która wydawała mi się całą wiecznością, wyszedł z budynku i stanął pod rynną.
- No to schodź. Uratuję cię, ale... – zawiesił na chwilę głos dla lepszego efektu, a ja przeczuwałam najgorsze. – Chcę od ciebie coś w zamian. – Wytrzeszczyłam na niego oczy. Przecież nie mogło chodzić mu o to. Nie. Na pewno nie. W życiu bym się nie zgodziła na obiecanie czegokolwiek na ślepo temu człowiekowi, ale to życie mogło się niebawem skończyć, więc decyzja była szybka.
- Zgadzam się na wszystko, ale teraz mnie już zabierz z tej cholernej rynny! – wydarłam się głośniej, niż planowałam. Nie mam pojęcia jak, ale wylądowałam w jego ramionach. Sapnął głośno, choć słychać było wyraźnie, że udawał. Wcale nie byłam ciężka, chciał mi po prostu zrobić na złość.
- Ile ty ważysz?! – zapytał z udawaną zgrozą.
- Ej! Nie będzie mnie pan tu obrażał! Ja panu dam! – próbowałam walnąć go w głowę, ale nie trafiłam. Naprawdę alkohol miał na mnie zły wpływ. A może to nie alkohol? - Niewygodny jesteś tak w ogóle. Żebra twoje mi się w bok wbijają. Przytyłbyś trochę, a nie porządnych obywateli kłujesz... – dodałam, przerywając krótką chwilę ciszy.
- Chcesz iść sama? – zapytał złowróżbnym tonem, zatrzymując się przed drzwiami.
- A chcę. – odpowiedziałam stanowczo i spróbowałam wykręcić się z uścisku.
- Nic z tego! – Zaśmiał się i przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Ała! Ratunku! Jakiś idiota mnie porwał!- wydarłam się na pół dzielnicy i zamachałam dziko nogami. Izzy pokręcił tylko głową z politowaniem.
- Wariatko.... na zadupiu jesteśmy... Nikt cię nie usłyszy – otworzył drzwi mocnym kopniakiem i wniósł mnie do baru.
- AAAAAAA! – wydarłam się jeszcze głośniej. - PORWAŁ MNIE IDIOTA Z ZADUPIA! AAAA! – po chwili znudziły mi się te opętańcze wrzaski, szczególnie, że Stradlin nic sobie z nich nie robił. Trzymał mnie na rękach i beztrosko sobie nucił. - Ej, ale ty mnie kiedyś puścisz, co nie? – zapytałam głupio, kiedy wciąż nie przejawiał, że ma zamiar to zrobić.
- No, może... – po raz kolejny tego dnia przywołał na twarz szyderczy uśmieszek. Że też mu się nie znudziło jeszcze. - Ale pamiętasz co obiecałaś? - Uniosłam brwi. - Zastanów się... siedziałaś na rynnie i...? Chcesz tam wrócić albo już sobie przypominasz?
- Siedziałam na rynnie? – zdziwiłam się - Pan coś pił, przepraszam? – zaśmiałam się dziko, ale nagle wszystko sobie przypomniałam. Aż się zakrztusiłam. Naprawdę było ze mną źle...
- No więc właśnie... – powiedział widząc moją minę. Jako że mam teraz wielką ochotę, wybieraj... Ty, czy mam iść do Chloe? – Posłał mi złowieszczy wzrok. Przełknęłam ślinę. O czym on mówił do mnie? W głowie dalej mi szumiało, ale wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczynało robić się dziwnie. Unikałam jego spojrzenia. Przygryzłam wargę.
- A ile płacisz? – zapytałam chytrze.
- No wiesz co?! Ja mam ci płacić?! – zapytał oburzony i upuścił mnie na ziemię.
- No. - Wzruszyłam ramionami i podniosłam się z podłogi. - Nie ma nic za darmo na tym świecie... - zrobiłam filozoficzną minę - I już się tak nie oburzaj... Zawsze możesz iść do Chloe...
- Ale ona robi chujowe kanapki. Za mało Nutelli daje... – westchnął, a do mojego skołowanego mózgu dotarły bodźce informujące, że właśnie zrobiłam z siebie idiotkę. Zrobiłam się czerwona jak maki na Monte Casino (z pięknym pozdrowieniem w tym miejscu dla Sonn ;D).
- Kanapki? – Wymsknęło mi się, ale dzielnie próbowałam naprawić sytuację. - Znaczy się... oczywiście, że kanapki! Nutella... Jasne... Masz tu jakiś chleb w ogóle? – Kątem oka zauważyłam, że Chłopak patrzy na mnie rozbawiony. Za dobrze mnie znał. A może po prostu byłam tak beznadziejna w ukrywaniu własnych emocji? Nie miałam pojęcia.
- No mam... w kuchni jest.
- Na górze w kuchni? – upewniłam się. Pokiwał głową, ciągle rozbawiony. - To ile tych kanapek chcesz? To już ci zrobię... skoro obiecałam... Ostatni raz ci się dałam naciągnąć na coś takiego! Boże... czemu ja się z tobą jeszcze w ogóle zadaję?! – mamrocząc pod nosem obelgi pod jego adresem, skierowałam się na drewniane schody, a on podreptał za mną. Ciężką ciszę przerwało burczenie dobiegające z jego chudego brzucha.
- Sorry... Jeść. – powiedział tonem winowajcy, a ja wywróciłam tylko oczami. Stanęłam tyłem do niego przy blacie i zabrałam się za przyrządzanie kanapki.
- Kanapek mu się zachciało! Z Nutellą, kurde! – mruczałam bardziej do siebie, niż do niego. - Ty w ogóle coś dzisiaj jadłeś, że ci tak w brzuchu burczy? Bo wyglądasz jakbyś z rok nie jadł... chudy taki...
- Dzisiaj? – Zamyślił się na chwilę. - nie... Ale jak mnie nauczysz, to będę jadł regularnie! – Obiecał entuzjastycznie i stanął obok mnie przyglądając się mojej ciężkiej pracy.
- Jeszcze czego! – warknęłam i machnęłam w jego stronę nożem brudnym z czekolady. - Co ja? Twoja babcia?!
- No ale ej... – Posłał mi błagalne spojrzenie. – Chyba nie chcesz, żebym za każdym razem jak będę głodny, do ciebie przychodził?
- O nie! – Przestraszyłam się tej wizji. - To patrz. Przyspieszony kurs robienia kanapek. Bierzesz kromkę chleba. Bierzesz nóż, Nutellę, wsadzasz nóż do słoika i rozsmarowujesz Nutellę po kromce przy pomocy noża. Trudne? Nie! To teraz ty mi zrób w ramach zajęć praktycznych taką kromkę, a ja sobie poczekam. - Usiadłam przy stole i zakładając nogę na nogę przyglądałam się jak sobie poradzi.
- Ale... Hmm... Jak to było? – Wetknął nóż do słoika, który przewrócił się z hukiem. Chłopak zaklął pod nosem. Prychnęłam z wyższością, ale po chwili wybuchnęłam śmiechem. Zlitowałam się nad nim. Naprawdę przerażało mnie, że mógłby zacząć przychodzić do mojego domu po jedzenie.
- Co ty jesz człowieku, jak nikt ci kanapek nie robi? Ja się już nie dziwię, że ty taki chudy... Dobra, dawaj ten nóż, bo sobie krzywdę zrobisz... Nie żebym się martwiła, ale nie uśmiecha mi się ukrywać kolejne zwłoki... – skończyłam kanapkę, a on znów przyglądał się temu w napięciu. Jakbym co najmniej rozbrajała bombę atomową, a nie smarowała chleb. Znów zapadła cisza. Izzy jadł kanapkę, ja patrzyłam w okno, słuchając kropel uderzających o parapet. Lubiłam ten dźwięk.
- Dzięki za kanapkę. – Ledwo zrozumiałam co powiedział, bo w ustach miał pełno jedzenia.
- Nie ma sprawy. Ale leje... – Pokazałam głową na okno. Przełknął głośno i pokiwa głową.
- No... Nauczysz mnie te kanapki robić? – Zapytał z nadzieją. Westchnęłam i zaczęłam kolejną lekcję.
- Dobra... No to patrz. Bierzesz kromkę. Bierzesz nóż i nabierasz nim Nutellę – złapałam go za dłoń i pokierowałam nią zgodnie z tym, co mówiłam. Jakieś takie dziwne uczucie w żołądku. - Smarujesz. I gotowe! Da się? – Trochę załamał mi się głos, ale przy odrobinie szczęścia mógł pomyśleć, że to ze wzruszenia. O czym ja w ogóle myślałam? Przecież jego to nawet nie obchodziło. Jednak po chwili nagle zaczęło.
- Chwila! Ty mnie dotykasz... I nawet nie zabiłaś mnie nożem! – Udał zdziwienie, a ja cofnęłam rękę. Może zbyt gwałtownie, żeby wyglądało to naturalnie, ale przecież nad sobą nie panowałam. Usiadłam na stole i oparłam nogi o jedno z krzeseł.
- Pff... Lepiej ręce umyj, bo całe masz z czekolady! – prychnęłam.
- Weź... co ja ci w ogóle takiego zrobiłem, że mnie tak nie lubisz, co? Ja mam powody ale ty? – pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja uniosłam brwi.
- Ty masz powody, żeby mnie nie lubić?! A niby jakie, co?! Albo nie, wiem jakie! Jesteś po prostu zwykłym chamem! – Zamiast się obrazić, tak jak się tego spodziewałam, usiadł koło mnie. Drżały mu kąciki ust, jakby powstrzymywał się od śmiechu. To był naprawdę dziwny człowiek...
- Nie... Wiesz czemu? Bo wariatki tak już mają, że są irytujące jak komary.
- Znowu zaczynasz z tą wariatką? – zamarudziłam - Jeszcze ci się nie znudziło? A gdzie jakieś słowa podziękowań, za naukę przyrządzania żarcia, co?
- Dziękuję komarze – Wyszczerzył się do mnie. Wstałam z godnością i skierowałam się w stronę schodów, ale Izzy zastąpił mi drogę.
- No co, kurde? Teraz mi jeszcze może wyjść nie pozwolisz? - uniosłam brwi - No i co taką minę robisz?
- Wiesz ty co? – Zapytał unosząc zabawnie jedną brew. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Już zapomniałam, jak na mnie działał w takich momentach. Zaczęłam oddychać trochę szybciej. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Oparł się rękami o ścianę, tak, że moje ciało znalazło się pomiędzy jego rękami. Byłam skazana na jego łaskę. Nie wiedziałam co chciał zrobić, jakie miał zamiary. Wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli jednak odpuści, chociaż podświadomie chyba nie chciałam, żeby na tym się skończyło. Przyglądałam się jego oczom z wyczekiwaniem. Czułam jego niespokojny oddech i widziałam podobne do mojego wahanie. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w bicie jego serca. Nieświadomie jeszcze przyspieszyłam oddech. Podniosłam ręce do góry, jakbym chciała go objąć, ale rozmyśliłam się w ostatniej chwili. Z powrotem otworzyłam oczy. Był tak blisko, że widziałam w jego oczach swoje odbicie. Wciąż nie byłam pewna. W głowie miałam zupełny mętlik. Nie byłam w stanie myśleć. Przysunął twarz jeszcze bliżej. Milimetry dzieliły nas od siebie. Chłopak zamknął oczy. W ostatniej chwili odwróciłam głowę. Poczułam jego gorący oddech na policzku. Zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech. Przez myśl przewinęło mi się "co ja robię?!" chciałam zapaść się pod ziemię, ale z drugiej strony nie chciałam od niego odejść. Po czerwonych policzkach spłynęły łzy, chwyciłam go za rękę i przecisnęłam się obok, nie patrząc mu w oczy.
- Co ja znowu źle zrobiłem?!No ile mogę na ciebie czekać co?! – Głośny krzyk rozbrzmiał w mojej głowie niczym alarm. Wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Myślałam, że to wszystko było zupełnie inaczej.
- A weź się puknij w czoło. To nie ma żadnego sensu. Ty mnie nie cierpisz, zresztą z wzajemnością i nagle takie teksty?! Ty jesteś pojebany. Ja wychodzę. – Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, ale w ostatniej chwili złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Poczułam jego miękkie usta na swojej szyi. Zadrżałam...
- Izzy...? – rzuciłam w przestrzeń - Myślisz, że już jest rano? Bo przez te cholerne chmury nawet słońca nie widać...
- Jest w miarę jasno, czyli chyba rano. – westchnął. Wyglądał na zmęczonego, ale może tylko mi się tak wydawało. W końcu nie znałam go na tyle dobrze, żeby stwierdzić czy to nie wyłącznie wina alkoholu. A może po prostu pogody? Nie miałam zielonego pojęcia. W głowie mi huczało i nawet nie byłam pewna, czy to, co myślę miało sens. Że o mówieniu nie wspomnę...
- Ale skąd ja mogę wiedzieć? Jestem tylko biednym małym istnieniem i nic nie znaczę dla świata! I chyba się zbiera na deszcz. – Moja wrodzona spostrzegawczość dała o sobie znać. - Lubisz deszcz?
- Deszcz jest zajebisty! – Miałam wrażenie, że głowa zaraz pęknie mi na pół. Na szczęście chyba wyczuł, że mówi za głośno, bo po chwili uspokoił się i zaczął mówić tym irytującym sposobem, wyciszając końcówkę każdego wyrazu. Chyba pierwszy raz się z tego cieszyłam. - Ale jest zimno, a jak jest zimno, to jest mniej zajebiście... Czemu nie ma ciepłego deszczu? – Potrząsnął głową, kiedy z nieba spadły pierwsze chłodne krople.
- Albo czemu nie ma deszczu wódki? – zapytałam poważnym, filozoficznym tonem kładąc się na plecy i spoglądając na siedzącego obok czarnowłosego chłopaka.
- Ja tam mam wódkę w tej oto flaszuni. – Uśmiechnął się chytrze pokazując mi w połowie opróżnioną butelkę. Miałam wielką ochotę zachichotać, ale coś mi mówiło, że nie miałoby to sensu. Zamiast tego, z powrotem usiadłam i podparłam się rękami o boki z oburzoną miną.
- A ja myślałam, że tam już nic nie ma! Dałbyś się napić, a nie sobie schowałeś i myślisz, że sam wypijesz! – bełkotałam. Popatrzył na mnie z politowaniem, po czym wręczył mi jedną z leżących nieopodal pustych butelek.
- Masz, weź to i łap sobie kropelki. – Polecił, ja uznałam, że to świetny pomysł. Chyba naprawdę nie powinnam pić.
- O! – wstałam, nie bez trudności, i zaczęłam łapać deszcz do butelki. Izzy siedział na ziemi i trząsł się ze śmiechu, a ja nie do końca rozumiałam o co mu chodziło. Kręciłam się wokół własnej osi z pustym naczyniem w ręce i wołałam:
- No chodźcie tu kropelki! Chodźcie do mamusi! Patrz – powiedziałam mojemu towarzyszowi odkrywczym tonem, kiedy zrażona niepowodzeniem, zaczęłam łapać krople do ust. - To smakuje jak wódka, tylko bez alkoholu! – W pewnym momencie straciłam równowagę i przewróciłam się pechowo, prosto na śmiejącego się chłopaka. - Ałaa! I co tu siedzisz?! Aż się wywaliłam przez to!
-Nie mogłaś się wywalić gdzie indziej ślamazaro?! – Jęknął z pretensją wprost do mojego ucha, a ja skrzywiłam się z bólu. - Zaburzasz moją strefę osobistą! Zresztą chodź lepiej do środka bo pada. – Tym razem to on popisał się spostrzegawczością. Z wielkim trudem podnieśliśmy się z ziemi i zataczając odrobinę, ruszyliśmy w stronę wejścia do „motelu,” jak nazywał go Izzy.
- Do środka? – jęknęłam przeciągle. - Ale tu jest tak uroczo! Chmury, deszcz, zimno... O kurde! Piorun! Widziałeś to!? – Rzeczywiście, usłyszeliśmy donośny grzmot. Burzy z piorunami bałam się od dziecka. Może w normalnych warunkach nie dałabym tego po sobie poznać, ale wtedy naprawdę nie miałam kontroli nad własnym mózgiem, a on korzystając z tego wysyłał różne dziwne impulsy do wszelkich możliwych części ciała. Teraz na przykład zaczęłam ciągnąć Izzy’ego za rękę. - Wchodzimy, tak? Tak? No chodź! – Kiedy nie ruszył się nawet o centymetr, zaczęłam iść sama. Nie do końca tam ,gdzie chciałam, ale szłam.
- Ale spokojnie... Przecież tu niema drzewa, to cię chyba nie pieprznie. – Zrobił minę znawcy i dalej stał w miejscu. Zaczynałam się denerwować. Naprawdę się bałam.
- No jasne! Teraz tak mówisz, a potem to się będziesz śmiał, jak sie zmienię w kupkę popiołu! – powiedziałam sarkastycznie. - No chodź już! Sam powiedziałeś, że wchodzimy! Ja idę w każdym razie! – po trzech niepewnych krokach upadłam, ale udało mi się wstać. Otrzepałam się z godnością z mokrego już piasku i znów ruszyłam przed siebie. Niestety, drzwi były zamknięte. Stradlin teatralnie zwiesił głowę w wielkim smutku.
- Rozgryzłaś mój chytry plan zmniejszenia plagi wariatek na świecie... Ale zaraz! Ty nawet nie masz kluczy – uśmiechnął się dumny z siebie i uniósł głowę. Nagle zachwiał się i mimo wyrównanej walki, w końcu przegrał z grawitacją, upadając na ziemię. Nie przejęłam się. Bardziej obchodziły mnie drzwi, a konkretniej, jak je otworzyć nie posiadając klucza. Wpadłam na genialny pomysł, który jednak musiał ominąć jakiś punkt kontroli rozsądku, bo inaczej nigdy nie wcieliłabym go w życie. Wzięłam rozbieg i pobiegłam jak najprościej, kończąc bieg na drzwiach, od których tylko odbiłam się z hukiem i po chwili znów leżałam na ziemi. Tylko, że tym razem bolała mnie nie tylko głowa, ale wszystko inne też.
- Ałaa! – syknęłam. Kątem oka zobaczyłam, jak Izzy podnosi się z ziemi, choć wyraźnie ściągało go na prawo. Podrapał się po mokrej głowie i podszedł do mnie. Wydaje mi się, że się pochylił, bo nagle znalazł się tak jakoś bliżej.
- Żyjesz? – zapytał dziwnym tonem, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Kiwnęłam tylko głową.
- Cholera! Trzeba dobić! – powiedział kręcąc głową, a mój mózg znów zaczął wariować. Rzuciłam się na chłopaka z dzikim krzykiem i po chwili tarzaliśmy się po wilgotnej ziemi, kopiąc się i drapiąc gdzie popadnie. Nagle wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
- Mam klucze! – wrzasnęłam, krzywiąc się. Spojrzałam na minę Izzy’ego. - O kurde! - zaczęłam uciekać, a podłoże wydało mi się jakieś takie strasznie nierówne i wyboiste.
- Ja cię zaraz złapię, to zobaczysz! – krzyknął, także podrywając się do nie do końca prostego biegu.
- Ha! Złapałem! – krzyknął i po chwili leżałam na ziemi, przygnieciona jego kościstym ciałem. Poczułam jak swoimi chudymi palcami szuka kluczy w kieszeniach moich spodenek. Moje serce przyspieszyło jeszcze bardziej, niż podczas tego karkołomnego biegu. Odwróciłam się tak, żeby włosy opadły mi na twarz. Nie chciałam żeby wiedział. Najwyraźniej udało mi się, bo po chwili zabrał swoją własność i wszedł do budynku z łobuzerskim uśmiechem, zamykając za sobą drzwi. Zostałam sama na dworze podczas burzy. Wydawało mi się, że zwariowałam i pewnie byłam bliska prawdy. Wstałam i zaczęłam skakać jak najwyżej, krzycząc, że ma otworzyć. Nie odpowiadał.
- Gdzie ty polazłeś?! Izzy! O kurde! Porwali go kosmici! – wyłam obijając się o ściany budynku.
- Tu jestem! - Pomachał mi z okna uśmiechając się od ucha do ucha. - A ty nie wejdziesz i cię piorun trzaśnie. – Dodał wesołym tonem. Robił to specjalnie. Doskonale wiedział, że się bałam... W tym momencie miałam wielką ochotę go zabić. Najpierw musiałam jednak się schować.
- Idioto! Debilu! Wpuść mnie! – znów dobijałam się do drzwi. Nic to nie dało. Zaczęłam wspinać się po rynnie. Miałam nadzieję, że uda mi się wejść przez okno, jednak kiedy byłam już dość blisko, nagle poczułam, że nie mam już siły. Sparaliżował mnie strach. Nie mogłam ruszyć się ani do góry, ani w dół.
- Pomóż mi! – krzyknęłam żałośnie. Wychylił się z okna i spojrzał na mnie zdziwiony i rozbawiony jednocześnie.
- Nie pomogę... – uśmiechnął się słodko. - Albo w sumie... Przeproś! – nakazał władczym tonem. - I poproś! – dodał po chwili z szyderczym uśmiechem. Mógł się bezkarnie napawać moją bezradnością. Początkowo uniosłam się honorem. Ostentacyjnie spojrzałam w drugą stronę, jednak kiedy gdzieś blisko uderzył piorun, od razu zmieniłam zdanie.
- Dobra, dobra! PRZEPRASZAM I PROSZĘ! Słyszałeś? A teraz szybko, bo nie wiem czy widzisz, ale wiszę na RYNNIE i zaraz mnie naprawdę piorun strzeli! – Nakręcałam się coraz bardziej, a on odsunął się od okna i po chwili usłyszałam kroki na drewnianych schodach. Wlókł się niemiłosiernie. Wiedziałam, że mnie nienawidzi. Życzył mi śmierci, teraz byłam tego pewna. Po chwili, która wydawała mi się całą wiecznością, wyszedł z budynku i stanął pod rynną.
- No to schodź. Uratuję cię, ale... – zawiesił na chwilę głos dla lepszego efektu, a ja przeczuwałam najgorsze. – Chcę od ciebie coś w zamian. – Wytrzeszczyłam na niego oczy. Przecież nie mogło chodzić mu o to. Nie. Na pewno nie. W życiu bym się nie zgodziła na obiecanie czegokolwiek na ślepo temu człowiekowi, ale to życie mogło się niebawem skończyć, więc decyzja była szybka.
- Zgadzam się na wszystko, ale teraz mnie już zabierz z tej cholernej rynny! – wydarłam się głośniej, niż planowałam. Nie mam pojęcia jak, ale wylądowałam w jego ramionach. Sapnął głośno, choć słychać było wyraźnie, że udawał. Wcale nie byłam ciężka, chciał mi po prostu zrobić na złość.
- Ile ty ważysz?! – zapytał z udawaną zgrozą.
- Ej! Nie będzie mnie pan tu obrażał! Ja panu dam! – próbowałam walnąć go w głowę, ale nie trafiłam. Naprawdę alkohol miał na mnie zły wpływ. A może to nie alkohol? - Niewygodny jesteś tak w ogóle. Żebra twoje mi się w bok wbijają. Przytyłbyś trochę, a nie porządnych obywateli kłujesz... – dodałam, przerywając krótką chwilę ciszy.
- Chcesz iść sama? – zapytał złowróżbnym tonem, zatrzymując się przed drzwiami.
- A chcę. – odpowiedziałam stanowczo i spróbowałam wykręcić się z uścisku.
- Nic z tego! – Zaśmiał się i przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Ała! Ratunku! Jakiś idiota mnie porwał!- wydarłam się na pół dzielnicy i zamachałam dziko nogami. Izzy pokręcił tylko głową z politowaniem.
- Wariatko.... na zadupiu jesteśmy... Nikt cię nie usłyszy – otworzył drzwi mocnym kopniakiem i wniósł mnie do baru.
- AAAAAAA! – wydarłam się jeszcze głośniej. - PORWAŁ MNIE IDIOTA Z ZADUPIA! AAAA! – po chwili znudziły mi się te opętańcze wrzaski, szczególnie, że Stradlin nic sobie z nich nie robił. Trzymał mnie na rękach i beztrosko sobie nucił. - Ej, ale ty mnie kiedyś puścisz, co nie? – zapytałam głupio, kiedy wciąż nie przejawiał, że ma zamiar to zrobić.
- No, może... – po raz kolejny tego dnia przywołał na twarz szyderczy uśmieszek. Że też mu się nie znudziło jeszcze. - Ale pamiętasz co obiecałaś? - Uniosłam brwi. - Zastanów się... siedziałaś na rynnie i...? Chcesz tam wrócić albo już sobie przypominasz?
- Siedziałam na rynnie? – zdziwiłam się - Pan coś pił, przepraszam? – zaśmiałam się dziko, ale nagle wszystko sobie przypomniałam. Aż się zakrztusiłam. Naprawdę było ze mną źle...
- No więc właśnie... – powiedział widząc moją minę. Jako że mam teraz wielką ochotę, wybieraj... Ty, czy mam iść do Chloe? – Posłał mi złowieszczy wzrok. Przełknęłam ślinę. O czym on mówił do mnie? W głowie dalej mi szumiało, ale wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczynało robić się dziwnie. Unikałam jego spojrzenia. Przygryzłam wargę.
- A ile płacisz? – zapytałam chytrze.
- No wiesz co?! Ja mam ci płacić?! – zapytał oburzony i upuścił mnie na ziemię.
- No. - Wzruszyłam ramionami i podniosłam się z podłogi. - Nie ma nic za darmo na tym świecie... - zrobiłam filozoficzną minę - I już się tak nie oburzaj... Zawsze możesz iść do Chloe...
- Ale ona robi chujowe kanapki. Za mało Nutelli daje... – westchnął, a do mojego skołowanego mózgu dotarły bodźce informujące, że właśnie zrobiłam z siebie idiotkę. Zrobiłam się czerwona jak maki na Monte Casino (z pięknym pozdrowieniem w tym miejscu dla Sonn ;D).
- Kanapki? – Wymsknęło mi się, ale dzielnie próbowałam naprawić sytuację. - Znaczy się... oczywiście, że kanapki! Nutella... Jasne... Masz tu jakiś chleb w ogóle? – Kątem oka zauważyłam, że Chłopak patrzy na mnie rozbawiony. Za dobrze mnie znał. A może po prostu byłam tak beznadziejna w ukrywaniu własnych emocji? Nie miałam pojęcia.
- No mam... w kuchni jest.
- Na górze w kuchni? – upewniłam się. Pokiwał głową, ciągle rozbawiony. - To ile tych kanapek chcesz? To już ci zrobię... skoro obiecałam... Ostatni raz ci się dałam naciągnąć na coś takiego! Boże... czemu ja się z tobą jeszcze w ogóle zadaję?! – mamrocząc pod nosem obelgi pod jego adresem, skierowałam się na drewniane schody, a on podreptał za mną. Ciężką ciszę przerwało burczenie dobiegające z jego chudego brzucha.
- Sorry... Jeść. – powiedział tonem winowajcy, a ja wywróciłam tylko oczami. Stanęłam tyłem do niego przy blacie i zabrałam się za przyrządzanie kanapki.
- Kanapek mu się zachciało! Z Nutellą, kurde! – mruczałam bardziej do siebie, niż do niego. - Ty w ogóle coś dzisiaj jadłeś, że ci tak w brzuchu burczy? Bo wyglądasz jakbyś z rok nie jadł... chudy taki...
- Dzisiaj? – Zamyślił się na chwilę. - nie... Ale jak mnie nauczysz, to będę jadł regularnie! – Obiecał entuzjastycznie i stanął obok mnie przyglądając się mojej ciężkiej pracy.
- Jeszcze czego! – warknęłam i machnęłam w jego stronę nożem brudnym z czekolady. - Co ja? Twoja babcia?!
- No ale ej... – Posłał mi błagalne spojrzenie. – Chyba nie chcesz, żebym za każdym razem jak będę głodny, do ciebie przychodził?
- O nie! – Przestraszyłam się tej wizji. - To patrz. Przyspieszony kurs robienia kanapek. Bierzesz kromkę chleba. Bierzesz nóż, Nutellę, wsadzasz nóż do słoika i rozsmarowujesz Nutellę po kromce przy pomocy noża. Trudne? Nie! To teraz ty mi zrób w ramach zajęć praktycznych taką kromkę, a ja sobie poczekam. - Usiadłam przy stole i zakładając nogę na nogę przyglądałam się jak sobie poradzi.
- Ale... Hmm... Jak to było? – Wetknął nóż do słoika, który przewrócił się z hukiem. Chłopak zaklął pod nosem. Prychnęłam z wyższością, ale po chwili wybuchnęłam śmiechem. Zlitowałam się nad nim. Naprawdę przerażało mnie, że mógłby zacząć przychodzić do mojego domu po jedzenie.
- Co ty jesz człowieku, jak nikt ci kanapek nie robi? Ja się już nie dziwię, że ty taki chudy... Dobra, dawaj ten nóż, bo sobie krzywdę zrobisz... Nie żebym się martwiła, ale nie uśmiecha mi się ukrywać kolejne zwłoki... – skończyłam kanapkę, a on znów przyglądał się temu w napięciu. Jakbym co najmniej rozbrajała bombę atomową, a nie smarowała chleb. Znów zapadła cisza. Izzy jadł kanapkę, ja patrzyłam w okno, słuchając kropel uderzających o parapet. Lubiłam ten dźwięk.
- Dzięki za kanapkę. – Ledwo zrozumiałam co powiedział, bo w ustach miał pełno jedzenia.
- Nie ma sprawy. Ale leje... – Pokazałam głową na okno. Przełknął głośno i pokiwa głową.
- No... Nauczysz mnie te kanapki robić? – Zapytał z nadzieją. Westchnęłam i zaczęłam kolejną lekcję.
- Dobra... No to patrz. Bierzesz kromkę. Bierzesz nóż i nabierasz nim Nutellę – złapałam go za dłoń i pokierowałam nią zgodnie z tym, co mówiłam. Jakieś takie dziwne uczucie w żołądku. - Smarujesz. I gotowe! Da się? – Trochę załamał mi się głos, ale przy odrobinie szczęścia mógł pomyśleć, że to ze wzruszenia. O czym ja w ogóle myślałam? Przecież jego to nawet nie obchodziło. Jednak po chwili nagle zaczęło.
- Chwila! Ty mnie dotykasz... I nawet nie zabiłaś mnie nożem! – Udał zdziwienie, a ja cofnęłam rękę. Może zbyt gwałtownie, żeby wyglądało to naturalnie, ale przecież nad sobą nie panowałam. Usiadłam na stole i oparłam nogi o jedno z krzeseł.
- Pff... Lepiej ręce umyj, bo całe masz z czekolady! – prychnęłam.
- Weź... co ja ci w ogóle takiego zrobiłem, że mnie tak nie lubisz, co? Ja mam powody ale ty? – pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja uniosłam brwi.
- Ty masz powody, żeby mnie nie lubić?! A niby jakie, co?! Albo nie, wiem jakie! Jesteś po prostu zwykłym chamem! – Zamiast się obrazić, tak jak się tego spodziewałam, usiadł koło mnie. Drżały mu kąciki ust, jakby powstrzymywał się od śmiechu. To był naprawdę dziwny człowiek...
- Nie... Wiesz czemu? Bo wariatki tak już mają, że są irytujące jak komary.
- Znowu zaczynasz z tą wariatką? – zamarudziłam - Jeszcze ci się nie znudziło? A gdzie jakieś słowa podziękowań, za naukę przyrządzania żarcia, co?
- Dziękuję komarze – Wyszczerzył się do mnie. Wstałam z godnością i skierowałam się w stronę schodów, ale Izzy zastąpił mi drogę.
- No co, kurde? Teraz mi jeszcze może wyjść nie pozwolisz? - uniosłam brwi - No i co taką minę robisz?
- Wiesz ty co? – Zapytał unosząc zabawnie jedną brew. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Już zapomniałam, jak na mnie działał w takich momentach. Zaczęłam oddychać trochę szybciej. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Oparł się rękami o ścianę, tak, że moje ciało znalazło się pomiędzy jego rękami. Byłam skazana na jego łaskę. Nie wiedziałam co chciał zrobić, jakie miał zamiary. Wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli jednak odpuści, chociaż podświadomie chyba nie chciałam, żeby na tym się skończyło. Przyglądałam się jego oczom z wyczekiwaniem. Czułam jego niespokojny oddech i widziałam podobne do mojego wahanie. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w bicie jego serca. Nieświadomie jeszcze przyspieszyłam oddech. Podniosłam ręce do góry, jakbym chciała go objąć, ale rozmyśliłam się w ostatniej chwili. Z powrotem otworzyłam oczy. Był tak blisko, że widziałam w jego oczach swoje odbicie. Wciąż nie byłam pewna. W głowie miałam zupełny mętlik. Nie byłam w stanie myśleć. Przysunął twarz jeszcze bliżej. Milimetry dzieliły nas od siebie. Chłopak zamknął oczy. W ostatniej chwili odwróciłam głowę. Poczułam jego gorący oddech na policzku. Zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech. Przez myśl przewinęło mi się "co ja robię?!" chciałam zapaść się pod ziemię, ale z drugiej strony nie chciałam od niego odejść. Po czerwonych policzkach spłynęły łzy, chwyciłam go za rękę i przecisnęłam się obok, nie patrząc mu w oczy.
- Co ja znowu źle zrobiłem?!No ile mogę na ciebie czekać co?! – Głośny krzyk rozbrzmiał w mojej głowie niczym alarm. Wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Myślałam, że to wszystko było zupełnie inaczej.
- A weź się puknij w czoło. To nie ma żadnego sensu. Ty mnie nie cierpisz, zresztą z wzajemnością i nagle takie teksty?! Ty jesteś pojebany. Ja wychodzę. – Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, ale w ostatniej chwili złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Poczułam jego miękkie usta na swojej szyi. Zadrżałam...
O słodki Jezu, dziewczyno, jestes genialna. Pisz, pisz , pisz, a ja czekam na kolejny. sorka , ze tak miaucze ciagle o ten nowy. Mam nadzieje ze wybaczysz. Fajnie sie to czyta poznym wieczorem :p
OdpowiedzUsuńKurczę, jakie się tu komplimenta sypią na mą skromną personę ;D
UsuńCzy ja wybaczę?! Czy wybaczę?! No błagam! Przecież ja się cieszę (i to jak jasna cholera), że ktoś tu czeka na nowy, że to czyta, że się to komuś podoba...
Zajebiste uczucie :3
Dzięki :D
Hihihi, genialnie !
OdpowiedzUsuńMyślała, że ot tak ucieknie sobie przed Izzym, ale nie, nie , nie!
Swoją drogą to ja jej w ogóle nie rozumiem kurwa! Też Ci się wydaje czasami, że kobiety są jakieś dziwne?
No, bo popatrz: jest sobie Izzy, cały zajebisty, piękny, kochany, cudowny, trochę ironiczny i wredny, ale przez to uroczy, czarujący i mogę tak w nieskończoność wymieniać. Niby oni się nie ciepią itd, ale to takie pierdolenie, chuje muje dzikie węże kurwa. Tak naprawdę to przecież, nie wiadomo oczywiście jakim cudem, bo się nienawidzą, ciągle spędzają razem czas i w ogóle. To czemu ona do kurwy nędzy... nie wiem czy go nie chce, czy co...
W każdym razie świetny rozdział, Izzy musi tam z nią zadziałać, choćby na siłę. Bo potem ona i tak nie będzie żałowała, z Izzym się nie żałuje przecież :)
A potem wezmą ślub, zamieszkają w ślicznym, wielkim domu, urodzą im się śliczne mini-Izziątka i będą wszyscy razem pływać w truskawkowej rzece po grzybkach halucynogennych. BAM - przewiduję przyszłość!
Ja pieprzę... xD
UsuńKażdy tu ma inne wymagania xD Jedna, że 40 Popcornowych dzieci, druga, że śliczne mini-Izziątka w wielkim domu... Ludzie! xD
Ale to dobrze. I nie przyzwyczajaj się tak do Izzy'ego, bo (tarararararam!) do akcji niedługo wkroczy Steven. Mwahahaha! ;D
Tak więc wyczekujcie, wyczekujcie ;D
Amen. xD
No i zajebiście :] Nie no... Ty to masz talent do tworzenia tak romantycznych scenek ;D A ta o kanapkach to już w ogóle ci się udała... Skąd ty czerpiesz te pomysły, hę.? ];>
OdpowiedzUsuńMam 2 rozdziały do nadrobienia, dzisiaj rady nie dam -.- weekendzie nadchodź! ;D
OdpowiedzUsuńU mnie może dziś pojawi się nowy, bo mam już większość napisane. A tak btw. jest u mnie ankieta, więc wpadaj i głosuj: http://welcome-to-the-jungle-motherfucker.blogspot.com/ ;*
No! Wiedziałam, że Izzy w końcu pomyśli! Genialny rozdział i w ogóle super xD
OdpowiedzUsuńP.S. u mnie nowy, zapraszam ;)
Ja ci mogę powiedzieć, że fajnie się to czyta na polskim xD
OdpowiedzUsuńEj, jak sobie muszą ciągle przypominać, że się nienawidzą, to znaczy, że tylko im się wydaje. Kurde, ale ja bystra jestem, no nie? Liczenie pod poprzednim rozdziałem tylko to potwierdza... Ehh... To chyba już ta choroba, zwana wakacjami :D
To jeszcze jedno genialne spostrzeżenie - Izzy jest zwyczajnie wredny. Jak dla mnie to akurat fajnie, bo lubię takie postacie i sama też jestem wredna (bo ruda podobno), ale na miejscu Shannon raczej nie chciałabym być.
I no właśnie, dlaczego nie ma deszczu wódki? Świat od razu byłby piękniejszy. Albo przynajmniej taki by się wydawał, a to już coś^^
Hmm, czy ja już zaczynam gadać jak alkoholik?
Njiee ^^ też zauważyłam ten fakt z pięknem wódczanego deszczu więc nie jesteś alkoholikiem ^^ Albo ja też jestem 0.o ... Nie jestem :] A nie gadasz jak alkoholik, bo jakbyś gadała jak alkoholik, to byś pisała tak " czy ja gadamjakalllkohoyk.?
UsuńNo ja was błagam! xD Proszę mi tu nie szerzyć alkoholizmu na blogu! Toż to mogą czytać jakieś niewinne istnienia!
UsuńLekcja Gadania Jak Alkoholik,
Wykład Poprowadzi Mgr Dr Hab, Puszak.
Lekcja 1: neuszzywamyyspasjii,boiposookurdebele.?
CDN...
;D
Ah... deszcz wódki! To jest myśl! Mój geniusz mnie zaskakuje! Jestem super xD
Ekhem...
UsuńNaprawdę wierzysz, że jakieś niewinne istnienie mogłoby wejść na tego bloga, czytać go i wciąż pozostać niewinnym istnieniem?
A bo jakbym pisała bez spacji to by wszyscy wiedzieli xD A ja jestem alkoholikiem (o ile w ogóle jestem) anonimowo xD
PS: ale notatki z lekcji posiadam :D
ALEzanaprazwdenuiezestemalzkoholzkiem Koleanki łD
UsuńJesteś również super skromna... Prawie tak wykurwiaszczo, epicko skromna jak ja!
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału, to zabiłam się o podkładkę na biurku jakieś milion razy, a mój tata uznał, że trzeba skoczyć ze mną do sąsiadki (która nawiasem mówiąc jest psychologiem i nawiasem mówiąc chodzę z jej synem do klasy i on jest równie pierdyknięty na umyśle lajki mi). Jak to możliwe, że ja Człowiek Suchar bez poczucia humoru śmiałam się do ekranu? Nie wiem! Ale się śmiałam.
Izzy jest okropnie wredny, chamski, wyniosły i w ogóle myśli, że jest nie wiadomo kim. CHCĘ TAKIEGO W DOMU! *_* Oto i ujawnia się mój zryty gust, jeżeli chodzi o chłopaków, ale jako przyszła studentka resocjalizacji lubię trudne charaktery, mhrrr...
I Shan również podziela mój zryty gust, dzięki czemu mogę się z nią w pełni utożsamiać (gdybym miała rodzeństwo, też bym je głodziła).
Scena z rynną mnie rozwaliła, a Nutella dobiła.
Ómrzyłam, czaisz? Przez ciebie moja marna, nic nie wnosząca w funkcjonowanie narodu egzystencja, zakończyła się, zanim zdążyła się dobrze rozpocząć. (Czujesz ten dramatyzm?)
Osz w mordę, kurdelebele! Cóżem uczyniła, o ja niebaczna?!
UsuńOdómrzyj się, Szatanu Diebełu!
I taa... ja mam podobny gust jeśli chodzi o chłopaków. Chyba inaczej bym tego nie pisała, coś mi się tak wydaje ;D
O tak, Nutella wyjątkowo mi się udała! Ale dobra rynna też zła nie jest xD
Czuję ten dramatyzm i nawet się przejęłam. Przejęłam jak gołąb starą bułką!
I nie mów mi, że jestem skromna, bo się aż zawstydziłam! xD
Aha, jeszcze. Jak TY nie masz poczucia humoru, to ja kurde jestem śmieszna jak kawałek kiełbasy -.- No sorry, ale właśnie wykazałaś się skromnością, co eliminuje Cię z grona Epicko Skromnych Ludzi. Pięcząteczka, podpisik. Oczywiście wyrok jest nieprawomocny, apelacja odbędzie się kiedyśtam, gdzieśtam, więc wbijaj. Tylko przynieś hamburgery! xD
Apsik, na zdrowie, dziękuję.
JA to tutaj najskopniejsza jestem :D Prawda.? ;> no chyba nie zaprzeczycie koleżanki ze Stowarzyszenia Skromnie NIeskomnych Czech Ludzi ;D
UsuńNo, ależ oczywiście! Gdzie znajdziesz drugą tak skromną osobę jak Puszak? No nigdzie! Jesteś tak zajebiście skromna, że nawet nie odważysz się przyznać do tego, że jesteś zajebiście skromna. Ach, cóż za pokora z ciebie przebija, prawie taka jak ze mnie ;)
UsuńNie.! Bo ja się przyznaje że jestem zajebista I zajebiście skromna O SO BNO.! trzeba to odróżniać bo inaczej zginiemy w dżungli ... ;d
UsuńU mnie nowy rozdział ; )
OdpowiedzUsuńzdołałam dokończyć moją notkę, także ten.. wpadaj! A Twój ogarnę przy najbliższej okazji, na pewno, i przepraszam, że to tak długo trwa, ale mam nacisk ze strony mamy na wychodzenie z bratem i ciągłe sprzątanie -.-
OdpowiedzUsuńhttp://welcome-to-the-jungle-motherfucker.blogspot.com/ :)
Czerwone maki na Monte Cassino... Teraz mi to ciągle chodzi bo głowie, giń!
OdpowiedzUsuńIzzy jest wredny (no coś ty?). Nie lubię jak ktoś jest aż tak wredny, bo wtedy go, w najlepszym wypadku, mogę uderzyć pierwszą lepszą rzeczą w zasięgu rąk i później tego żałować...
Ej, jak to jest że Izzy kanapek nie umie sobie zrobić? W takim razie teoria o braku matki Diaboła się sprawdziła, toż to cud. No bo to mamusie najukochańsze uczą robić żarcie wszelkiego rodzaju, a skoro Dzwonek nawet kanapki nie umie se zrobić, no to...
HA! Oto i właśnie najmądrzejsza, najsprytniejsza, najiteligentniejsza, najzajebistsza, najbystrzejsza, najcudowniejsza, intrygująca, przebiegła i najskromniejsza JA odgadłam, że Izzy nie ma matki! A wszyscy się śmiali! I to jest właśnie dowód na to, że prawdziwy geniusz nigdy nie zostanie zrozumiany xD
Usuń