„POGRZEB”
Długi korowód odzianych na czarno postaci, sunął wolno ulicą
do melodii „Babe I'm Gonna Leave You." Na
samym końcu wlókł się wysoki blondyn ze zwieszoną głową i mokrymi od łez
policzkami. W pewnym momencie wpadł na drugiego blondyna powodując tym samym
małe zamieszanie i nieprzychylne spojrzenia rzucane w jego kierunku.
- Czemu się zatrzymaliśmy? – Szepnął drżącym głosem do ucha niższego kolegi stojącego przed nim.
- Bo jesteśmy na miejscu – syknął tamten maskując szargające nim emocje. – To tu... – pociągnął swoim pięknym nosem pokrytym dość cienką jak na niego, warstwą pudru, który teraz kapał z łzami na jego czarną, błyszczącą marynarkę.
- Ćśśś... – warknął dziwnie stłumionym głosem czarnowłosy chudzielec odziany w swoją najbardziej wyjściową koszulę, która swoją drogą posiadała tylko połowę guzików i trzy czwarte rękawów, ale i tak była najbardziej odpowiednia.
- Dobra, dobra, ja też jestem, kurwa, smutny, ale wy to już chyba, kurwa, przesadzacie! – mruknął pod nosem naburmuszony gitarzysta z nieprzeciętnym buszem na głowie (naburmuszony, bo w kościele kazano mu zdjąć cylinder i wychodząc zostawił go w ławce. Teraz zapewne owo szlachetne nakrycie głowy znajdowała się w posiadaniu kościelnego albo któregoś z pozostałych uczestników pogrzebów).
- ZAMKNĄĆ RYJE DO CHUJA!! – Ryknął na to rozłoszczony rudzielec machając pięściami i przypadkiem trafiając w twarz jakąś starszą panią stojącą obok. Ta upadła na ziemię, a napastnik zaczął szeptem przepraszać wszystkich wokół kończąc na zniecierpliwionym już księdzu, który miał przeprowadzić ceremonię, a póki co kręcił tylko z dezaprobatą głową obserwując zachowanie zgromadzonych ludzi. Zaczynał go już boleć kark, ale nie mógł powstrzymać tego odruchu. Zwłaszcza, że teraz wywiązała się szarpanina między chudym brunetem, a agresywnym rudzielcem. Ksiądz nie miał pojęcia o co chodzi, wyłapał tylko słowa „Betty-Lue,” „nie żyje,” „ płacić,” „długi” i jeszcze inne, które nie mówiły mu nic konkretnego. Zaczynał się zastanawiać, czy to możliwe, żeby na pogrzeb przyjaciela przyjść pod wpływem alkoholu i idąc tym tokiem myślenia, przypomniał sobie, jak kiedy jeszcze jako diakon wraz z kolegą wypili zapas wina mszalnego i zaczęli odprawiać mszę w parku miejskim. Co to były za czasy! Tymczasem, do bójki włączył się niższy z blondynów. Okładał rudego pięściami krzycząc „To twoja wina! Wszystko twoja wina! Po co to wszystko zrobiłeś? To przez Ciebie on nie żyje! Nienawidzę Cię!” i inne takie. Ludzie zaczęli odsuwać się od nich nie chcąc znaleźć się w polu rażenia. Ksiądz dalej stał zamyślony nad krawędzią pustego jeszcze grobu, a jedyną osobą, która w tym wszystkim zachowała powagę, był szczupły brunet o kręconych włosach i oczach wypełnionych bezbrzeżnym smutkiem. Stał tak niewzruszony i milczący patrząc na bladą twarz spoczywającego w trumnie kolegi. Rozmyślał o ulotności chwili, o przemijaniu ludzkiego życia, o nietrwałości istnienia. Rozmyślał o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie czas. Przecież ten chłopak był jeszcze taki młody! Miał przed sobą całe życie, karierę! Wszystko. I ktoś tak po prostu to przerwał. I dalej pozostał bezkarny. Mało tego! Ten ktoś śmiał tu przyjść! Stał gdzieś tu... Obok niego, tak blisko! I wtedy Brian (bo oczywiście o nim mowa) podjął decyzję. Musi znaleźć winnego. Musi dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi! Przymrużył oczy i rozejrzał się. Pierwszy z brzegu stał Duff, ubrany w wygniecioną, czarną koszulkę. Nie bił się, patrzył na kolegów, a z jego oczu bezustannie wypływały łzy. Wyglądał żałośnie. To nie mógł być on. Nie dałby rady pociągnąć za spust. No i przede wszystkim nie miał motywu. Dalej, Izzy. Wydawał się bardzo poruszony, ale jego trudno było przejrzeć. Choć wydawało się podejrzane, że zamiast śmiercią kolegi, przejął się rozbiciem glinianej świni. Ale motywu też nie miał. Axl? On mógłby zabić dla samego zabicia, ale był chyba zbyt przejęty. Zdecydowanie najbardziej podejrzany był Slash. Zachowywał się tak, jakby to go w ogóle nie obeszło. Brian podjął decyzję. Podszedł do szarpiących się chłopaków i puknął Rudego w ramię.
- Mogę cię prosić na słówko, drogi Axlu? – zapytał ponurym, ale pewnym tonem, a ten wyrwał się z wiru walki, otrzepał spodnie i razem z Brianem oddalił się od kolegów.
- Czego? – zapytał, a głos mu drżał.
- Bo ja... Chcę dociec prawdy! A ty musisz mi pomóc!
- A skąd wiesz, że to nie ja? I skąd ja mam wiedzieć, że to nie ty? – zapytał podejrzliwie lustrując May’a wzrokiem.
- Obaj wiemy, że to żaden z nas. Ale musimy zachować tą akcję w tajemnicy. Przybieżmy sobie pseudonimy. Akcji nadamy kryptonim...
- Tak, masz rację! Nadajmy kryptonim... Kryptonim... „Axl”!! No i Brian, niech ci będzie. – Gitarzysta skrzywi się, ale uznał, że kłótnia z Rosem nie ma absolutnie żadnego sensu, jeśli nie posiada się argumentu w stylu „mam tasak” albo „czekaj tylko, aż wyjmę moją wiatrówkę,” a on takiego nie posiadał. Kiwał wic tylko głową myśląc o ile lepszy był kryptonim, który on wymyślił. – A pseudonimy to... czekaj! Ja będę Axlock Rosmes, a ty będziesz moim Maysonem! – Zrobił minę zbawiciela świata, a Brian z uznaniem skinął głową. Nie brzmiało to źle. Choć wolałby oczywiście Brianlocka Maymsa i Roseona... No cóż. Kłótnia z tym Rudym naprawdę nie była dobrym pomysłem. Szczególnie, że (choć gitarzysta nie miał o tym pojęcia) w jego kieszeni spoczywał gaz pieprzowy i długi nóż.
- To co? – Zapytał po chwili Axl. – Masz jakieś podejrzenia, Maysonie?
- Niestety. Nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć zabić tego spokojnego młodzieńca... – przerwało mu parsknięcie jego rozmówcy.
- Spokojnego? To ty chyba Stevena nie znałeś!
- Czemu się zatrzymaliśmy? – Szepnął drżącym głosem do ucha niższego kolegi stojącego przed nim.
- Bo jesteśmy na miejscu – syknął tamten maskując szargające nim emocje. – To tu... – pociągnął swoim pięknym nosem pokrytym dość cienką jak na niego, warstwą pudru, który teraz kapał z łzami na jego czarną, błyszczącą marynarkę.
- Ćśśś... – warknął dziwnie stłumionym głosem czarnowłosy chudzielec odziany w swoją najbardziej wyjściową koszulę, która swoją drogą posiadała tylko połowę guzików i trzy czwarte rękawów, ale i tak była najbardziej odpowiednia.
- Dobra, dobra, ja też jestem, kurwa, smutny, ale wy to już chyba, kurwa, przesadzacie! – mruknął pod nosem naburmuszony gitarzysta z nieprzeciętnym buszem na głowie (naburmuszony, bo w kościele kazano mu zdjąć cylinder i wychodząc zostawił go w ławce. Teraz zapewne owo szlachetne nakrycie głowy znajdowała się w posiadaniu kościelnego albo któregoś z pozostałych uczestników pogrzebów).
- ZAMKNĄĆ RYJE DO CHUJA!! – Ryknął na to rozłoszczony rudzielec machając pięściami i przypadkiem trafiając w twarz jakąś starszą panią stojącą obok. Ta upadła na ziemię, a napastnik zaczął szeptem przepraszać wszystkich wokół kończąc na zniecierpliwionym już księdzu, który miał przeprowadzić ceremonię, a póki co kręcił tylko z dezaprobatą głową obserwując zachowanie zgromadzonych ludzi. Zaczynał go już boleć kark, ale nie mógł powstrzymać tego odruchu. Zwłaszcza, że teraz wywiązała się szarpanina między chudym brunetem, a agresywnym rudzielcem. Ksiądz nie miał pojęcia o co chodzi, wyłapał tylko słowa „Betty-Lue,” „nie żyje,” „ płacić,” „długi” i jeszcze inne, które nie mówiły mu nic konkretnego. Zaczynał się zastanawiać, czy to możliwe, żeby na pogrzeb przyjaciela przyjść pod wpływem alkoholu i idąc tym tokiem myślenia, przypomniał sobie, jak kiedy jeszcze jako diakon wraz z kolegą wypili zapas wina mszalnego i zaczęli odprawiać mszę w parku miejskim. Co to były za czasy! Tymczasem, do bójki włączył się niższy z blondynów. Okładał rudego pięściami krzycząc „To twoja wina! Wszystko twoja wina! Po co to wszystko zrobiłeś? To przez Ciebie on nie żyje! Nienawidzę Cię!” i inne takie. Ludzie zaczęli odsuwać się od nich nie chcąc znaleźć się w polu rażenia. Ksiądz dalej stał zamyślony nad krawędzią pustego jeszcze grobu, a jedyną osobą, która w tym wszystkim zachowała powagę, był szczupły brunet o kręconych włosach i oczach wypełnionych bezbrzeżnym smutkiem. Stał tak niewzruszony i milczący patrząc na bladą twarz spoczywającego w trumnie kolegi. Rozmyślał o ulotności chwili, o przemijaniu ludzkiego życia, o nietrwałości istnienia. Rozmyślał o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie czas. Przecież ten chłopak był jeszcze taki młody! Miał przed sobą całe życie, karierę! Wszystko. I ktoś tak po prostu to przerwał. I dalej pozostał bezkarny. Mało tego! Ten ktoś śmiał tu przyjść! Stał gdzieś tu... Obok niego, tak blisko! I wtedy Brian (bo oczywiście o nim mowa) podjął decyzję. Musi znaleźć winnego. Musi dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi! Przymrużył oczy i rozejrzał się. Pierwszy z brzegu stał Duff, ubrany w wygniecioną, czarną koszulkę. Nie bił się, patrzył na kolegów, a z jego oczu bezustannie wypływały łzy. Wyglądał żałośnie. To nie mógł być on. Nie dałby rady pociągnąć za spust. No i przede wszystkim nie miał motywu. Dalej, Izzy. Wydawał się bardzo poruszony, ale jego trudno było przejrzeć. Choć wydawało się podejrzane, że zamiast śmiercią kolegi, przejął się rozbiciem glinianej świni. Ale motywu też nie miał. Axl? On mógłby zabić dla samego zabicia, ale był chyba zbyt przejęty. Zdecydowanie najbardziej podejrzany był Slash. Zachowywał się tak, jakby to go w ogóle nie obeszło. Brian podjął decyzję. Podszedł do szarpiących się chłopaków i puknął Rudego w ramię.
- Mogę cię prosić na słówko, drogi Axlu? – zapytał ponurym, ale pewnym tonem, a ten wyrwał się z wiru walki, otrzepał spodnie i razem z Brianem oddalił się od kolegów.
- Czego? – zapytał, a głos mu drżał.
- Bo ja... Chcę dociec prawdy! A ty musisz mi pomóc!
- A skąd wiesz, że to nie ja? I skąd ja mam wiedzieć, że to nie ty? – zapytał podejrzliwie lustrując May’a wzrokiem.
- Obaj wiemy, że to żaden z nas. Ale musimy zachować tą akcję w tajemnicy. Przybieżmy sobie pseudonimy. Akcji nadamy kryptonim...
- Tak, masz rację! Nadajmy kryptonim... Kryptonim... „Axl”!! No i Brian, niech ci będzie. – Gitarzysta skrzywi się, ale uznał, że kłótnia z Rosem nie ma absolutnie żadnego sensu, jeśli nie posiada się argumentu w stylu „mam tasak” albo „czekaj tylko, aż wyjmę moją wiatrówkę,” a on takiego nie posiadał. Kiwał wic tylko głową myśląc o ile lepszy był kryptonim, który on wymyślił. – A pseudonimy to... czekaj! Ja będę Axlock Rosmes, a ty będziesz moim Maysonem! – Zrobił minę zbawiciela świata, a Brian z uznaniem skinął głową. Nie brzmiało to źle. Choć wolałby oczywiście Brianlocka Maymsa i Roseona... No cóż. Kłótnia z tym Rudym naprawdę nie była dobrym pomysłem. Szczególnie, że (choć gitarzysta nie miał o tym pojęcia) w jego kieszeni spoczywał gaz pieprzowy i długi nóż.
- To co? – Zapytał po chwili Axl. – Masz jakieś podejrzenia, Maysonie?
- Niestety. Nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć zabić tego spokojnego młodzieńca... – przerwało mu parsknięcie jego rozmówcy.
- Spokojnego? To ty chyba Stevena nie znałeś!
:C Tak wiem. Chcecie mnie zabić, co? Tylko szybko i bezboleśnie poproszę. Pocieszę was, że to opowiadanie zmierza ku końcowi... Więc piszcie komentarze, bo już niedługo tak będzie.
Dzięki za wszystkie komentarze ;D Jesteście super (a teraz pisać!!) xD
-Lise Lotte
Jednak Steven, wiedziałam! To nie mógł być Roger, po prostu nie mógł i tyle. Ale... I tak mnie to boli. Nie zabiję cię jednak, gdyż: primo, można to pośrednio uznać za moją winę; secundo, wtedy nie poznałabym końca.
OdpowiedzUsuńTo teraz Slash przez to że wydaje się najbardziej podejrzany, już nie jest podejrzany. A przynajmniej nie w takim stopniu jak wcześniej xD Za to coraz bardziej podoba mi się wersja z Axlem, zwłaszcza że Brian go wykluczył. Ewentualnie spółka Axl&Slash. Ale Rudy ma z tym coś wspólnego, w taki czy inny sposób :D
Izzy to mój mistrz xD Pójść na pogrzeb kumpla i wciąż przejmować się tylko, jakby nie patrzeć, naprawianiem pozostałych. Bo taki był sens krótkiego życia Betty-Lue [*]
"Długi korowód odzianych na czarno postaci, sunął wolno ulicą do melodii „Babe I'm Gonna Leave You." " - dokładie po tym zdaniu pokochałam ten rozdział *.* xDDD Led Zeppelin... aah
OdpowiedzUsuńNo a co do rozdziału to świetny, wreszcie czytam o Slashu jako czarnym charakterze :D uhuhu ciekawe co się będzie działo w przyszłości... :D Już się doczekać nie mogę!
U mnie nowy rozdział ; )
OdpowiedzUsuńAż mi smutno się zrobiło. Huehue akurat, gdy zabierałam się do czytania puściłam sobie 'Baby I'm gonna leave you' xD Slash mordercą? Niezły pomysł, zawsze czułam że on to samo ZUO!
OdpowiedzUsuństeven? njeeee, dlaczego steven ;c;c;c;c;c;c;c
OdpowiedzUsuńzła siło nadprzyrodzona, czemu zabiłaś stevena? ;c
łeeeeeeeee ;c;c;c;c;c
" ZAMKNĄĆ RYJE DO CHUJA " - hehehehe, Axl zawsze wiedział, kiedy coś dojebać :D
że niby końcówka... szkoda.....strasznie mi się podoba perfect crime.
pociesza mnei ten najnowszy twór, który jest zajebisty ;>
siiiiiiiijaaaaa!
~MarinaRose
Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D Steven nie żyje.! ;D dżizas... Wiem jestem skurwielem.... a świadczy o tym fakt, że na samo wyobrażenie sobie Stevena leżącego w trumnie to mi się maska cieszy ;D (co jest ze mną nie tak.? ;() W każdym bądź razie "dlaczeeeeeego to kończysz.?"
OdpowiedzUsuńNo, bo już są na tropie złoczyńcy. Znaczy prawie. A może już? Eh, nieważne ;P ^^
UsuńA jak jeszcze raz się ucieszysz, że zabiłam Stevena, to przyjdę osobiście i walnę ci w tą Twoją "ucieszoną maskę" -.- Ja tu płaczę, łzy ronię, rozpaczam i tak dalej, a ty SIĘ CIESZYSZ, kurde! -.- Nie, nie, nie!! Nie tak miało być!! Mieliście być smutni i ryczeć nad tym rozdziałem!
No i w ogóle to przecież muszę to skończyć, bo jak to tak bez Stevena? O.o
Ale będzie Steven. Nie tu, ale będzie. W końcu ankieta już zakończona :D I kto wygrał? Oczywiście, Steven!!! Dzięki Wam, ludzie, że głosowaliście :D
STEVEN WYGRAŁ? Szkoda, że nie życie na loterii, ale ankieta na Twoim blogu to z grubsza to samo :D
UsuńTak, wzrok cię nie myli, powróciłam ze swojego Piekiełka i zaczynam swój zacny komentarz pod tytułem "Mam tyły jak stąd na Alaskę i z powrotem" (kojarzysz ten tekst może? xD)
Czyli jednak zabiłaś, Popcorna, zła mocy, och okrutna dziewico! Jak mogłaś skrócić jego przesiąknięty lakierem do włosów żywot? Biedaczyna, ach nieszczęsny, padł z ręki nieznanego sprawcy i tylko Bóg (w sensie, że Latający Potwór Spaghetti) raczy wiedzieć, kimże jest ten pozbawiony uczuć ludzkich brutal. O! Ja nieradosna! Odebrałaś mi Stevena! Moje słońce w chmurnym padole zwanym życiem!
(już sobie rozpaczałam, idę czytać dalej ;P)
(przeczytałam dawno, ale wcześniej to jakoś mi się nie chciało komentować xD)
OdpowiedzUsuńOpowiadania mi się popieprzyły, pomyliłam Perfect Crime z Nightrain i miałam mniej-więcej taką o_o minę, kiedy się zorientowałam że Slash żyje, a przecież wpadł po traktor (czy mi się zdaje, czy to zdanie nie ma sensu? xD)
W każdym bądź: JAK ŚMIAŁAŚ ZABIĆ STEVENA, JA SIĘ PYTAM?! Tak nie można, to nie moralne, to chore... Będę rozpaczać jak nic... Na stos z Izzym, nie przejął się, hultaj jeden... xD
Powieszę tego, kto śmiał tknąć mojego, kurde felek, Stevena (jak już się dowiedzą kto to :D)
Ożesz fak, to może ja lepiej nie powiem kto go zabił xD
UsuńSzkoda by mi było tej jakże szacownej osoby! xD
Zresztą spokoloko, w "My World" odegra swoją rolę życia (xD), więc kto by się tam przejmował, że tu sobie nie pożyje przez te kilka rozdziałów, które zostały do końca... ;P
Dzięki za komentarz tak w ogóle ;D
Ja już planuję zemstę, a więc niech oni szybciej odkrywają kto jest tym mordercą, bo jak to dłużej potrwa to mi się skończą miejsca na zwłoki xD
UsuńTo nie będzie Slash. Wy myślicie że to Slash, ale to nie on! To będzie Duff. Zawsze moja zryta mózgownica wyobrażała go sobie jako mordercę. To musi być Duff!
Będziesz ginąć w męczarniach! Oj, tak, biedny Stevuś , co on ci takiego uczynił? Mam dość, idę podciąć sobie żyły ekierką, albo zaćpam się tuszem z długopisu! Ale przyznam, że mi ociupinkę ulżyło, bo moja psychika mówiła mi,że denatem może okazać się Freddie, choć rysunek Pana Stradlina wyrażnie temu przeczył. No ale Steven, no! Jak ja bez niego egzystować będę? Do tego ukochana Betty-Lue...Oby ona i Stevuś jescze dziś grali w pokera z Hendrixem w Rockmeńskim Raju. W Garden of Eden, o!
OdpowiedzUsuń