sobota, 2 czerwca 2012

I



No, bo jakoś nie miałam weny na "Nightrain'a", więc mam straszne wyrzuty sumienia, że tak was zaniedbuję (swoją drogą, jeśli czytasz to Puszaku jeden, to wiedz, że masz natychmiast przestać to czytać i zająć się swoimi kłakami, bo cały naród cierpi z braku Twej Puszaczej Twórczości!!), a że niedawno zaczęłam pisać bardzo poważne opowiadanie o bardzo poważnych sprawach (i to nie jest ironia! A jeśli jakim cudem, Puszaku drogi, dalej czytasz, choć kazałam ci przestać, to wiedz, że to Twoja wina, bo skrzywiłaś mi mózg!), to postanowiłam zarzucić wam tą straszną poważnością, jako takim bonusem, czy czymś w tym stylu. Tak, żeby wam się nie wydawało, że was nienawidzę, czy coś... I błagam, nie chciejcie mnie zabić, jeśli to jest beznadziejne, ale mnie osobiście śmieszą poważne rzeczy w moim wykonaniu i przez to jestem zupełnie nieobiektywna! Także macie to COŚ i napiszcie co myślicie. Czy mam to dalej pisać, czy może zmielić laptopa młynkiem do kawy i szczątki zakopać na dnie jeziora... Przyszłość tego tworu zależy od Was...
Let the game begin!

I

(...) Sometimes I feel like I'm beatin' a dead horse
And I don't know why you'd be bringin' me down
I'd like to think that our love's worth a tad more
It may sound funny but you'd think by now
I'd be smilin'
I guess some things never change
Never change (...)

Mózg przesiąknął mi jak gąbka melodią piosenki, która od dobrej godziny sączyła się z mojego czerwonego walkmana. Kiedy utwór dobiegał końca, włączałam go raz jeszcze. I znów. I znów. Nie spieszyło mi się nigdzie. Szłam okrężną drogą, przez park. Niebo było błękitne, jak stary Skylark mojego ojca. Ani jednej chmurki. Trzydzieści stopni w cieniu. Tłum ludzi. I muzyka. I jeszcze ja, gdzieś w tym wszystkim. Ze słuchawkami na uszach mogłabym iść choćby i do Kalifornii, ale w zasadzie, żeby wydłużyć spacer wystarczyło przysiąść pod jakimś drzewem. Na wolną ławkę nie było dziś szans. Rozejrzałam się i namierzyłam swój cel. Stara lipa przy zardzewiałej bramie do stróżówki. Idealna dla moich potrzeb. Usiadłam sobie w jej rozłożystym cieniu i powoli, do rytmu ostatniej zwrotki, zdjęłam z nóg swoje czarne, znoszone martensy. Z torby, którą rzuciłam obok siebie, wyciągnęłam podniszczony brulion bez okładki i poobgryzany długopis. Zaczęłam gryzmolić po marginesie jednej z wolnych jeszcze kartek. Róża, rewolwer. No tak... Guns n’ Roses. Moja podświadomość pracowała z całą mocą. Właśnie przeniosłam pisak na górę strony i miałam zacząć tworzyć, kiedy coś twardego spadło mi na głowę. Srebrny Game Boy. Spojrzałam w górę, by zobaczyć czyją był własnością. Osoby, którą zobaczyłam nigdy nie posądziłabym o posiadanie takiej zabawki. Przede wszystkim była to dziewczyna. Na pierwszy rzut oka - w moim wieku. Za to jej wygląd był zupełnie inny od mojego. Dla porównania, ja miałam włosy bardzo jasne, prawie białe, a ona czarne jak świeży asfalt. Ja nigdy nie grzeszyłam urodą, z kolei ona mogłaby być z pewnością czymś w rodzaju miss Ameryki. Poza tym, różniłyśmy się jeszcze innymi szczegółami. Przyglądałam się jej przez chwilę ciekawie, a ona wręcz pożerała mnie wzrokiem. Po chwili zręcznie zsunęła się z gałęzi, na której siedziała i spadła na trawę tuż obok mnie. Wyglądała mi na typową hipiskę. Bose stopy, postrzępione szorty, luźna koszulka, jeansowa kamizelka, opaska na włosach. Pozdrowiła mnie znakiem Victorii i wskazała na leżące przy mnie urządzenie.
- To moje. – Zaskoczyła mnie barwa jej głosu. Zupełnie do niej nie pasował, ale był cudowny. Dość wysoki i przyjemnie zachrypnięty. Trochę jakby znajomy... - Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze upatrzył sobie to drzewo. A tak w ogóle, to nazywam się Mia. Mia... Swanson! – Nie miałam pojęcia, po co podała mi swoje nazwisko, ale zaczynała mnie irytować. Prócz głosu, chyba wszystko mnie w niej denerwowało. Nigdy nie przepadałam za takimi słodkimi dziewczynkami. W ogóle nie przepadałam za ludźmi. Byłam samotniczką (żeby nie powiedzieć ‘socjopatką’).
- Shannon. – powiedziałam to tak znudzonym i obojętnym tonem, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć. Pomyślałam, że jeśli dam jej do zrozumienia, że nie interesuje mnie ta znajomość, dziewczyna odpuści sobie i zostawi mnie w spokoju, ale przeliczyłam się...
- Oooo! Znałam kiedyś jedną Shannon! Wołaliśmy na nią Shan. Mogę mówić tak do ciebie? – Najwyraźniej nie docierały do niej subtelne aluzje.
- Nie... Wiesz co? Nie mam czasu na rozmowę z tobą, mała. – Sama nie wiem czemu tak ją nazwałam. Może to dlatego, że wydała mi się tak bardzo dziecinna. Jak gdyby nie wiedziała nic o życiu. Czułam się przy niej dużo starsza, niż to moje osiemnaście lat. Dziewczyna skrzywiła się. Musiała poczuć się dotknięta moją uwagą, ale nie bardzo mnie to obchodziło. Nigdy specjalnie nie dbałam o uczucia innych. W zasadzie jedyną osobą, którą kiedykolwiek kochałam był mój ojciec, ale teraz nie miało to już znaczenia, bo od paru miesięcy gnił gdzieś na cmentarzu. Nie rozumiałam tych wszystkich ludzi, którzy chodzą na groby swoich bliskich, kładą tam znicze i kwiaty, rozmawiają z nimi... Dla mnie to nie ma sensu. Ja nie chodzę do ojca. Nie poszłam nawet na pogrzeb. Według mnie, to już nie jest on. Nawet jeśli jego dusza mieszka teraz w Niebie i patrzy na mnie z jakiejś chmurki, w co nie wierzę, choć wszyscy próbują mi to wpoić odkąd pamiętam, nie muszę nigdzie iść, ani kupować żadnego czerwonego badziewia z plastiku, żeby go powspominać. Może i jestem potworem, ale ja tak nie uważam. Po prostu zawsze mocno stąpałam po ziemi. A ta infantylna osóbka, która stała teraz nade mną, zdawała się mieć światopogląd, tak jak i wygląd, zupełnie różny od mojego. Naprawdę nie miałam nawet najmniejszej ochoty na rozmowę z nią. Szybkimi ruchami założyłam buty, torbę zarzuciłam na ramię i zwiększając głośność muzyki do możliwie największej, ruszyłam przed siebie. Dziewczyna coś tam jeszcze za mną wołała, ale wsłuchałam się w dźwięki perkusji i udałam, że jej nie słyszę. Zamieniłam z nią zaledwie kilka słów, ale wyjątkowo działała mi na nerwy. Miałam wielką nadzieję, że nigdy więcej jej nie spotkam. Powoli moje myśli schodziły na inne tory i po paru minutach zupełnie o niej zapomniałam. Wreszcie stanęłam przed wysokim, ceglanym budynkiem, który był, niestety, celem mojej podróży. Wyjęłam słuchawki z uszu, walkmana schowałam do kieszeni spranych jeansów. W tym domu nie tolerowano muzyki. Z ciężkim sercem przekroczyłam próg. Od jakiegoś czasu nie cierpiałam tu przebywać. Dawniej głośne, pełne życia pokoje, teraz przesiąknęły łzami i cichymi westchnieniami. I tam właśnie miałam spędzić swoje najpiękniejsze lata. Dlatego wolałam spędzać wolny czas w parku albo gdziekolwiek indziej, byle tylko nie tutaj. Ostatni głęboki wdech na uspokojenie i pchnęłam drzwi do mieszkania. Nie były zamknięte, ale nie zdziwiło mnie to. Światła były pogaszone i jedynie lampka nocna w drugim pokoju rzucała przytłumione światło na biurko. Siedziała przy nim Grace, moja młodsza siostra. Liczyła coś w skupieniu i zapisywała wyniki w swoim zeszyciku. Na materacu pod oknem siedział William i bawił się autkiem. Widocznie udało mu się zachować je przed konfiskatą. Takich przedmiotów nie było wiele w tym domu, a ich liczba wciąż się zmniejszała. Wystarczyło, żeby matka przyuważyła gdzieś coś, co służy rozrywce, a mogliśmy się z tym pożegnać. W całym Santa Fe nie było bardziej ponurego miejsca, niż to, w którym przyszło mi mieszkać. Pewnie gdybym nawet miała jakiś znajomych, baliby się tu przychodzić. A do niedawna było zupełnie normalnie...
- Zrobisz obiad, Shannon? – Cichy głos Grace wyrwał mnie z zamyślenia. Jej pytanie zwróciło moją uwagę na nieobecność matki. Znowu zostawiła dzieciaki same. Mnie też ta dwójka irytowała, ale ja nie byłam ich matką! To ona powinna się nimi zajmować, a jednak to ja dzień w dzień robiłam im kanapki, odprowadzałam do szkoły, gotowałam obiady, pomagałam w lekcjach... Czułam się jak darmowa opiekunka. Kolejny powód, by nie wracać za wcześnie do domu. Robiłam to wszystko tylko po to, by pokazać jej jaka jest beznadziejna. O ile gorsza od ojca. On tak nas kochał! A teraz zostało nam po nim raptem kilka przedmiotów. W większości i tak pochowanych albo wyrzuconych. Mnie udało się schować tylko czerwonego walkmana i parę mocno zużytych winyli. Był jeszcze błękitny Skylark, ale matka sprzedała go pierwszej osobie, która gotowa była za niego zapłacić. Gdyby nie to, pewnie oddałaby go na złom. Tak przynajmniej ktoś inny może się nim cieszyć. Szkoda, że nie ja. Przydałby się samochód. Miałam teraz jednak ważniejsze sprawy na głowie. Skoczyłam do sklepu spożywczego za rogiem po jakiś makaron i kilka bułek na kolację. Trzeba coś jeść, nie samą muzyką żyje człowiek. Kiedy wróciłam do domu, zabrałam się do gotowania. Wstawiłam wodę i zrobiłam sos. Pyszne to nie było, ale dawało się zjeść. Niech się najedzą małe potwory. Jak nie mają ojca, ani matki, to niech przynajmniej nie głodują. Jeszcze by się ktoś przyczepił do mnie.
- Obiad! – krzyknęłam tak, żeby mnie usłyszeli, a zaraz potem zakryłam usta dłonią. Przed oczami stanął mi obraz wściekłej matki, kiedy karciła nas za hałaśliwe zachowanie. Jak dobrze, że teraz nie było jej w domu. Po chwili Grace i William weszli do kuchni. Patrzyli na mnie z lekkim przerażeniem. Musieli pomyśleć o tym, o czym i ja pomyślałam. Kiedy wreszcie zapchali się rozgotowanym makaronem, pozmywałam i dopiero wtedy mogłam zająć się sobą i tym, co miałam ochotę zrobić od rana, a nie było mi to dane. W tym celu rozsiadłam się wygodnie na mojej części granatowego materaca i sięgnęłam po torbę. Chciałam wyciągnąć z niej podniszczony brulion bez okładki i poobgryzany długopis. Mój nieodłączny zestaw małego artysty. Wsadziłam rękę do jej przepastnego wnętrza aż po łokieć, ale nie znalazłam tego, czego szukałam. Najpierw pomyślałam, że któreś z dzieci musiało wziąć zeszyt do rysowania, ale kiedy żadne się do tego nie przyznało, wpadłam w panikę. Musiałam zostawić go pod tamtym drzewem! A co jeśli ta dziewczyna go znalazła? Jeśli go zabrała? Gorzej! Co jeśli ona przeczytała wszystko co tam napisałam?! Musiałam ją znaleźć! W tym celu szybko ubrałam buty, chwyciłam torbę i wyszłam z domu. Przebiegłam całą drogę do parku, ale i tak zajęło mi to około kwadransa. Kiedy wreszcie stanęłam pod tą starą lipą, nie zastałam tam ani mojego zeszytu, ani tamtej dziewczyny. Znalazłam tylko wyglądający bardzo znajomo, poobgryzany długopis...





Aha, zapomniałam wspomnieć, że Gunsi oczywiście będą! I co? Żyjecie jeszcze? ;D
I jeszcze coś. Jak ktoś chce, żeby go informować o rozdziałach, to pisać w komentarzach, OK? Bo tyle mam fanów, że się sama już gubię! xD Nieno, a tak serio, to piszcie. ;P
-Lise Lotte

6 komentarzy:

  1. Jest nowy rozdział : http://myhistory-gunsnroses.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli o mnie chodzi to ma być druga część. I trzecia. I czwarta... Et cetera xD
    No, podoba mi się. Niby poważne, ale i tak napisane w taki sposób, że się trzeba uśmiechnąć (albo, tradycyjnie, to ja jestem skrzywiona).
    Czy mi się wydaje, czy Mia podała swoje nazwisko specjalnie, z tego powodu iż to nie jest jej nazwisko?
    A tak poza tematem. Zauważył ktoś, że Gunsi mają dziwne imiona? Na przykład taki Duff. Wiem, że to nie jest jego prawdziwe imię, ale sprawdzał ktoś kiedyś co to znaczy? Cytuję: "bezużyteczny, do niczego" i moje ulubione "dupa" xD Dupa McKagan :D Fajnie się tak podpisywać, nie? Albo Izzy xD "Hi, I'm Izzy, if you know what I mean" I życie staje się prostsze^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisaj osobniku! dzięki za natchnienie i rozwiązanie moich problemów, które jeszcze nie nadeszło, ale nadejdzie jak skrobnę kolejną bezsensowną ankietę, która mi się niezwykle przyda i mam nadzieję, ze udzielisz na nią odpowiedzi :)
    Dobre... Kontynuuj :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jestem odporna, więc jak myślałaś, że mnie tym zabijesz to się myliłaś, bo mi się wręcz podobało :) Jak masz wenę to kurwa pisz, bo gdybym ja przestawała pisać za każdym razem jak stwierdzę, że komuś może się nie spodobać to już dawno zajęłabym się zbieraniem gówien słoni w zoo.
    A co do ankiety to rzuciłam na nią okiem, nawet nie czytając, i już czuję, że zaraz będę się śmiać i nieźle bawić wybierając odpowiedź.
    Ty sobie dalej pisz i mi mów jak będę mogła czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam ja ciebie, błagam o wybaczenie i te de i te pe.... ;P Przeczytałam, chociaż nie powinnam...]:> Mwahaahahahahaha
    Co jak co, ale ja bym tym małym jebanym potworom obiadu nie gotowała. niech zdechną z głodu.!
    A to kradziejkę tablecików na tym drzewie za wszarz niech powiesi ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Matko, to jest fantastyczne! Już się zakochałam! ;D serio, po prostu wszystko tak pięknie opisane... Przez Ciebie wpadłam w kompleksy XDDD ;3
    No nic, zabieram się za 2 i 3 rozdział ;))

    OdpowiedzUsuń

A może by tak komentarz? Chociaż kropeczkę, co? Więcej motywacji, to w końcu więcej rozdziałów ;__;