niedziela, 27 maja 2012

ROZDZIAŁ 21.


No, to dzisiaj wam walnę małą przemowę na początku, dla odmiany. 1) Wiadomo, przepraszam, bla bla, bla... 2) Miał być trup – będzie trup. I będą szczegóły. 3) Będzie trup... no właśnie. Już wspominałam, że jako, że mam ograniczoną liczbę bohaterów (nie będę wymyślać nowych, tylko po to, żeby od razu ich zabić xD) jednak zabiję „kogoś, kogo wszyscy kochają” :C A przynajmniej tak sądzę. Boże... ja tego nie przeżyję... Jeśli nie umrę z żalu, to zabije mnie ktoś z was xD Tak więc, żegnajcie! I zostawcie po komentarzu chociaż ;D

„BIZNES”

*jakiś czas później*

W salonie siedziało dwóch blondynów, trzech brunetów, jeden szatyn i jeden rudzielec (tak, wyszedł ze swojego pokoju i nie, nie usunęli z domu wszystkich ścian :P). Ewentualnie można powiedzieć, że w salonie siedział jeden perkusista, dwóch basistów, trzech gitarzystów i jeden wokalista. Albo po prostu: w salonie siedziało siedmiu zajebistych kolesi. Popijali sobie przeróżne napoje od whiskey po soczek pomarańczowy (nie pytajcie skąd go mieli, bo nie mam pojęcia) i rozmawiali o przeróżnych rzeczach od muzyki po żelki owocowe. Po pewnym czasie zauważyli, że kogoś brakuje.
- A gdzie jest Freddie? – zapytał zdziwionym tonem Brian, kierując spojrzenie na siedzącego naprzeciw, sączącego swój szlachetny napój wyciśnięty z pomarańczy, Johna. Ten oderwał usta od szklanki i odpowiedział z powagą:
- Śpi w ogródku. Ale lepiej go nie budź.
- A tam, nie budź! – ryknął mocno już wstawiony Duff (może nie pił tak długo jak Slash, ale za to z pewnością wypił więcej. Zawartość kolejnych butelek z przezroczystym płynem – bynajmniej nie z wodą, choć nazwa podobna – znikała w jego żołądku w zawrotnym tempie). – Czemu nie budź?! A jawaśnie pójdę i obudzę, kurwa! – I tak po prostu wstał i wyszedł. Slash wzruszył ramionami, a w oczach Axla można było z łatwością dostrzec ekscytacje. Na twarzy Johna i Briana malowało się wahanie. Zastanawiali się, czy nie powstrzymać lekkomyślnego i zupełnie nieodpowiedzialnego basisty przed pewną śmiercią z rąk swojego wokalisty, który po obudzenie wykazywał się czasem pewną agresją (kiedyś wypchnął grającego za głośno na perkusji Rogera przez okno, a za nim wyrzucał wszystko, co nawinęło się pod rękę, w tym jeden całkiem spory wzmacniacz, który złamał blondynowi nogę i ten potem ze strachu przez trzy miesiące nie pojawiał się na próbach, ani nie odbierał telefonów), ale w końcu poszli za przykładem Hudsona i wzruszając ramionami przyssali się z powrotem do swoich szklanek. Od niewątpliwego przedwczesnego zgonu uratował za to Duffa ktoś inny. A mianowicie Betty-Lue, która rzucona z wielką siłą przez Izzy’ego, walnęła w jego farbowaną głowę.
- Dawaj dolara McKagan! – wrzasnął, także nie do końca trzeźwy, Stradlin do nieprzytomnego (No co? Tęskniłam za wiecznie zemdlonym Duffem!) chłopaka, po czym zatupał nogą i zaklaskał głośno do rytmu We Will Rock You. Większość obecnych w pokoju osób (w tę większość nie wliczam Slasha, który zlizywał wylaną whiskey ze stołu i Axla, który wyraźnie zawiedziony przerwaniem widowiska założył nogę na nogę i ostentacyjnie odwrócił się do nich plecami) rzuciła się zobaczyć, czy nic się blondynowi nie stało (Stradlin rzucił się też, ale jego bardziej obchodziła jego ukochana Betty-Lue). Nagle Rose zerwał się na równe nogi i z pewnym trudem zaczął liczyć (no dobra... z OGROMNYM trudem zaczął liczyć) wszystkich, którzy przebywali w salonie. Raz wyszło mu 10, ale potem zorientował się, że jeśli będzie liczył siebie, jako trzy osoby (w końcu jedna osoba nie może być AŻ TAK zajebista), to nigdy nie dojdzie do tego ilu ich jest. Za drugim razem wyszło mu cztery, potem sześć, aż w końcu poprosił o pomoc... nikogo innego jak tylko siedzącego obok Slasha. I to skończyło się wynikiem:
- Dwadzieścia jeden!! – wrzasnął po chwili zadowolony z siebie Hudson! – A teraz podziel to na trzy, bo jest trzech martwych Duffów, czyli źle.
- Łaaał... powinieneś ograniczyć Danielsa, Saul. – szepnął mu ojcowskim tonem Rudzielec, kiwając ostrzegawczo palcem i marszcząc brwi. – Zaczynasz być mądrzejszy ode mnie! Dwadzieścia jeden na trzy... to będzie ile? ...Nie! Czekaj! Nie mów mi! Ja sam, ja sam! – krzyknął widząc, że kolega już otwiera usta (choć i tak chciał powiedzieć, że nie ma pojęcia). Axl zdjął swoje piękne białe kozaczki i dziurawe skarpetki, po czym rozprostował palce u rąk i nóg i zaczął z zapałem coś liczyć. A przynajmniej chciał sprawić takie wrażenie, bo tak naprawdę to nie miał pojęcia czy w ogóle da się dzielić na palcach. Mruczał więc coś tylko pod nosem i robił mądre miny, aż wreszcie się poddał. Wstał i powiedział do jedynej osoby, która go słuchała (albo przynajmniej była w stanie usłyszeć), czyli do Hudsona:
- A gdzie jest, kurwa... – w tym momencie nastąpił głośny huk i trzask, potem kolejny, wszyscy zaczęli krzyczeć i zgasło światło. Krzyki trwały jeszcze przez jakiś czas i w końcu nikt nie dowiedział się, co chciał powiedzieć Axl. Kiedy po pewnym czasie światło zapaliło się z powrotem, gęstą atmosferę w salonie przeszył podwójny, przeraźliwy krzyk. Pierwsza warstwa tego krzyku była wykonaniem klęczącego obok kanapy Izzy’ego, który miał rozciętą wargę i podbite oko, a druga z kolei należała do Briana. Stradlin wył rozpaczliwie, a reszta wbijała w niego wzrok (nawet Duff, który został porządnie ocucony kopniakiem w brzuch, co doprowadziło do zarzygania przez niego części podłogi). Trzymał w rękach popękane szczątki Betty-Lue, a wokół niego leżały dziesiątki porozrzucanych banknotów i monet o przeróżnych nominałach. W jednej chwili wszyscy obecni (nawet zrozpaczony gitarzysta) rzucili się na pieniądze. Kolejny huk, kiedy John zderzył się głową z Axlem.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, koledzy... – zaczął nieśmiało Brian, kiedy skończyli zbierać i teraz już tylko Rose z McKaganem bili się o ostatnie pięć dolców. – Ale on chyba nie żyje... – i tu lokaty gitarzysta Queen uronił łzę. Wszyscy zamarli. Axl wciąż trzymał pięść przyłożoną do policzka Duffa, który z kolei trzymał go za koszulkę i kolanem już prawie dosięgał jego twarzy. Saul otworzył szeroko usta, John zatrzymał rękę z plikiem banknotów w połowie drogi do kieszeni, a Izzy zakrztusił się łzami i przestał się kołysać w przód i w tył. Zakrwawiony blondyn leżał przy drzwiach. Nie było żadnych wątpliwości. Wybuchnęli płaczem. Tylko część twarzy Betty-Lue (o ile świnie mają twarz) uśmiechała się szyderczo.





Szczegóły w następnym, bo zostałam zaproszona do parku więc się nie spóźnię przecież ;P
Sorki. Obiecuję szczegóły, dużo szczegółów. Snujcie domysły!
-Lise Lotte

4 komentarze:

  1. No to znowu mam czekać? Ehh... No dobra, i tak nie mam wyjścia. Ale wiedz, że mnie dręczysz. Jednakowóż, biorąc pod uwagę, że to tak jakby przeze mnie została zamordowana kolejna osoba i to nie byle jaka, to chyba mi się należy.
    Ej, jak napisałaś o tym usuwaniu ścian to zaczęłam ich sobie wyobrażać jako simy. Taki Axl siedzący na kanapie z zielonym czymś (to kryształ jaki jest czy co?) nad głową xD Nader ciekawa wizja.
    A teraz jeszcze mam wolny tydzień (znowu), więc pewnie będę jeszcze częściej sprawdzać czy nie ma nic nowego.
    Nie mam co robić i w dodatku nie mogę nawet bawić się w wchodzenie do umysłu zabójcy, bo mi na chwilę obecną brakuje informacji.
    Ale rozdział mi się podoba, szczególnie nowa matematyka wg Axla :D Skoro on jest trzema osobami, to mógł innych liczyć jako pół i wtedy by mu wszystko ładnie wyszło xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Na temat moich komentarzy, to przeprowadziłyśmy bardzo "inteligentną" rozmowę, więc wiesz.... ten tego... xD Nie umiem ich pisać, nie nadaję się do tego, bo pieprze głupoty ;P O.! tak samo jak teraz xD ALE .! Biedna Betty-Lue... ;D Najśmieszniejsze było, jak sobie wyobrażałam Izzy'ego z chorobą sierocą xD
    Wstydze się moich myśli... 0.o w sensie, że tych naszych wczorajszych rymowanek ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie tylko Puszak ma wybujałą wyobraźnię, gdyż ja, opętany Frugo Diabełe Szatanu wyobraziłam sobie szyderczo uśmiechającą się świnię, a nawet otwarte złamanie w nodze Rogera Taylora, oraz szaleńczy śmiech spadającego na tę nogę wzmacniacza.
    Tak sobie myślę (ała!), ze zabiłaś Stevena... albo Taylora. Nie! Taylor jest zabójcą. Jak mogłaś zabić Steven... Rogera! Na bank zabiłaś Rogera!
    BETTY-LUEEE! NIEEEE! Dlaczego ona? Weź mnie zamiast jej!

    OdpowiedzUsuń

A może by tak komentarz? Chociaż kropeczkę, co? Więcej motywacji, to w końcu więcej rozdziałów ;__;