niedziela, 15 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ 4.


„ALL YOU NEED IS...”


John, Freddie i Roger siedzieli w salonie w nowym mieszkaniu Briana, który w kuchni kroił dla nich ciasto i parzył owocową herbatkę. Chłopcy z Queen byli w wyjątkowo dobrych nastrojach, jako, że ich najnowsza płyta biła wszelkie rekordy w ilości sprzedanych egzemplarzy. Roger właśnie opowiadał reszcie na jakiej to zajebistej imprezie był wczoraj (czego można się było domyślić, patrząc na jego podkrążone, przekrwawione oczy i rumiane policzki), kiedy w którymś z jeszcze niewypakowanych kartonów rozbrzmiał głośny dźwięk telefonu. Lokaty gitarzysta wpadł do salonu wciąż z nożem w ręce i zaczął wyrzucać na podłogę zawartość pierwszego z brzegu tekturowego pudła.
- Może byście pomogli, co? – zapytał patrząc z irytacją na kolegów, którzy jak gdyby nigdy nic, wrócili do rozmowy. John westchnął i zabrał się za inne pudło, w czym po chwili pomógł mu Roger. Freddie wyciągnął się wygodnie na kanapie i patrzył z zaciekawieniem na resztę zespołu. Telefon przestał dzwonić w momencie, kiedy Brian już wyciągał go z jednego z pudeł.
- Nie martw się, Bri... – Perkusista przyjacielskim gestem poklepał go po plecach. – Jak kocha to zadzwoni jeszcze raz. – Puścił do niego oko. – Dobra, ja lecę. Umówiłem się z jedną laską w Black Diamond. Mówię wam, dziewczyna jest zajebiście ładna! – Blondyn posłał przyjaciołom zabójczy uśmiech i wyszedł lekko się chwiejąc i nucąc pod nosem „All you need is love...”
Freddie z niedowierzanie pokręcił głową... już miał skomentować zachowanie Taylora, kiedy telefon w ręce Briana zadzwonił.
***
- Czy mogę z Brianem Mayem? – zapytał kulturalnie do słuchawki Izzy Stradlin. – Aha, to ty! Nie poznałem po głosie – zmieszał się chłopak. Żenował go trochę powód tych telefonów, ale co jeszcze mogli zrobić? – Byłeś może u nas na imprezie w czwartek? ... Aha, rozumiem. A ktoś od was był? ...Nie, nie, nic się nie stało. Po prostu jakiś chuj rozjebał nam żyrandol – kulturę szlag trafił, ale kto by się tam przejmował. – Aha, Roger, mówisz... A masz do niego numer? ... Nieno, oczywiście, że nie myślę, że to on – zarzekał się gitarzysta. – Ale może coś widział... No tak, już zapisuję. DUFF, ZAPISUJ NUMER!! – rzucił znad słuchawki do basisty, który zaopatrzony w notes i obgryziony długopis siedział przy stole. – 315... a nie, czekaj! 316, 264, tak, tak, zapisuję! 419. Możesz powtórzyć? – zapytał Briana. – 316 264 419. OK, dzięki stary. Na razie! – Rozłączył się. – Zapisałeś, Duff??
- Tak, tak... wszystko zapisałem. - Mruknął posępnie blondyn. Wolałby dzwonić po ludziach, tak jak Izzy i Steven, a nie zapisywać kretyńskie numery, ale koledzy uznali, że po takim szoku lepiej będzie dla niego z nikim obcym nie rozmawiać. A musieli jakoś ustalić, kto na tej nieszczęsnej imprezie był. 

***
Axl leżał na podłodze w swoim pokoju, twarzą do dołu. Próbował ukryć w ten sposób przed całym światem, jak bardzo się bał. Czuł się podle. Nie mógł przestać myśleć o wydarzeniach tego dnia...

Zapalił zapalniczkę i pierwszą rzeczą, którą ujrzał była biała ręka wystająca zza kanapy. Przełknął ślinę i wychylił się za oparcie. W słabym świetle zobaczył niewyraźny zarys ludzkiego ciała. MARTWEGO ludzkiego ciała. Wrzasnął przeraźliwie. Tak, jak nie wrzeszczał jeszcze nigdy. Bał się. Cholernie się bał. Upuścił zapalniczkę i skulił się pod najdalszą ścianą. Zakrył oczy, choć i tak nic by nie widział. Płakał. Było mu zimno. Nagle usłyszał krzyki na korytarzu. Okazało się, że koledzy przyszli go wypuścić. Nawet nie był na nich wściekły. Chciał po prostu wyjść. Powiedział im o zwłokach. Usłyszał głuchy odgłos, jakieś narzekania i krzyki. Domyślił się, że Duff zemdlał. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Drzwi nie dało się otworzyć żadnym z kluczy Stevena. Powróciło uczucie strachu i niepewności. Tak ciężkich drzwi nie udałoby im się wyważyć. I wtedy go olśniło. Skoro on nie miał klucza i nie miał go także nikt z nich, to jest tylko jedna możliwość. Chwiejąc się podszedł do leżącego za kanapą ciała i przeszukał kieszenie w jego spodniach. Jak się spodziewał, znalazł tam klucz. Trzęsącymi się rękami otworzył drzwi i wyskoczył z piwnicy prosto na Izzy’ego. Ku swojemu zdumieniu, dostał od niego pięścią w twarz. Zatoczył się i potknął o nogi Duffa, którego podtrzymywał za ramiona dużo niższy Steven. Saula z nimi nie było. Zabolało. Axl mógł do pewnego stopnia zrozumieć ciągłą obojętność kolegi, ale nie W TAKIM MOMENCIE. Poczuł się urażony i nie oglądając się na resztę, wstał i  pomaszerował prosto do swojego pokoju, gdzie zaraz po zamknięciu za sobą drzwi ponownie potknął się (o leżącą na podłodze szufladę wyjętą wcześniej z komody) i nawet nie miał siły, ani ochoty się podnosić. Po prostu leżał tak i leżał. Nikt nawet nie próbował z nim porozmawiać...

***
Dorothy siedziała w łazience. Umyła się dokładnie i ubrała w jeansy i luźną koszulkę. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi i dopiero wtedy odważyła się wyjść. Pobiegła do kuchni i spojrzała na telefon. Jej serce zaczęło bić szybciej. 8 nieodebranych połączeń. Wszystkie z tego samego numeru. Łzy napłynęły jej do oczu.
- Zadzwonił... – szepnęła. – Dzwonił, a ja się pieprzyłam z jakimś starym dziadem! Za pieniądze! Jestem zwykłą dziwką! – szept przeszedł w szloch, a następnie w krzyk, kiedy z całej siły kopnęła w krzesło. Przewróciło się, ale mając już o jedną drewnianą nogę mniej. – Nie! Nie dam się tak łatwo – dziewczyna się zbuntowała – niech wie, że to nic dla mnie nie znaczyło – dodała podnosząc dumnie głowę. – Zadzwonię! – zakończyła swoją podbudowującą mowę i chwyciła słuchawkę.
- Halo? – usłyszała po chwili znudzony głos. – O co chodzi?
- Duff? To ja, Dorothy! – powiedziała trochę urażona. W końcu powinien wiedzieć, skoro sam do niej wydzwaniał.
- Ta Dorothy od Duffa...? Znaczy się, chciałem oczywiście powiedzieć, cześć kochanie! – to co powiedział głos, wydało się dziewczynie bardzo podejrzane.
-To ty, Duf?? – zapytała unosząc brwi.
- Oczywiście, że ja, a kto? – zaśmiał się nerwowo Steven Adler wymykając się z salonu, w którym siedział z basistą, do korytarza.




Jak ktoś ma jakieś sugestie co do tego tła, to pisać w komentarzach, bo ja już sama nie wiem kiedy się lepiej czyta... ;) Teraz też chyba nie jest zbyt dobrze, co? Ehhh... nie znam się na tym... Pomóżcie ;D
-Lise Lotte

7 komentarzy:

  1. Zmień Kolor tekstu na taki jasny szary. No wiesz, żeby taki oczojebny nie był ;P U mnie na blogu sobie zobacz o co mi chodzi ;) A co do opowiadania to z chęcią przeczytam więcej ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, dzięki za pomoc ;)
      Teraz chyba lepiej... tak sądzę :D
      Po więcej zapraszam jutro ;)

      Usuń
  2. Lise, zrobiłam dla ciebie tło pod bloga, z czystej dobroci. http://img12.imageshack.us/img12/875/liselotte.jpg
    Dopasuj szerokość i zmień czcionkę na trochę mniejszą. Powiedzmy Trebuchet MS i rozmiar 12 - 14.

    A rozdział świetny, nawet jak Dorothy zrobiła z siebie dziwkę było zajebiście o.o
    Like you.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezuuu !!!
      Dzięki, dzięki, dzięki!!!
      Kocham Cięęęę!!!
      Jutro się tym zajmę, obiecuję! ;D

      Usuń
    2. Możesz nawet teraz, to góra 5 minut. :3

      Usuń
  3. Jeszcze coś - ustaw tło na nieruchome, a czcionkę na nie pogrubioną. Czerwony zmień na jakiś jasnoniebieski i powinno być git :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Noo ;D Od razu mniej gały bolą ;P Teraz to będę wpadać na bieżąco ;) Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;>

    OdpowiedzUsuń

A może by tak komentarz? Chociaż kropeczkę, co? Więcej motywacji, to w końcu więcej rozdziałów ;__;