„PARANOJE”
- Dzień dobry.
- A właśnie, że niedobry. Niedobry, kurwa!
Beznadziejny! Chujowy! Do dupy! Zupełnie zjebany! – Dorothy podnosiła ton głosu
z każdym kolejnym słowem, tak, że końcówkę jej wypowiedzi usłyszeli pewnie
wszyscy sąsiedzi łącznie z głuchą babcią z trzeciego piętra. – A w ogóle to o
co chodzi? – Dziewczyna próbowała udawać, że nie ma pojęcia co sprowadza do
niej mężczyznę. Ten uniósł brwi tak, że zniknęły zupełnie pod rondem jego,
modnego gdzieś dwie dekady temu (co nie uszło jej uwadze), kapelusza.
Wpatrywali się w siebie przez chwilę, siłując się wzrokiem. W końcu staruszek
wywrócił oczami i powiedział z silnym wschodnim akcentem:
- Dałaby pani spokój tym pytaniom. Po co innego
mógłbym tutaj przyjść? – odsłonił w ironicznym uśmiechu wybrakowane uzębienie i
poruszył palcami dłoni, którą wciąż trzymał wyciągniętą w stronę Dorothy. Ta
westchnęła i szerzej otworzyła drzwi do mieszkania, zachęcając tym samym
swojego rozmówcę do wejścia. Po chwili oboje usiedli przy kuchennym stole, na
którym wciąż leżał telefon. Zaczęli toczyć długą i żmudną rozmowę na temat
zaległych opłat za lokum.
***
Po kilku minutach szaleńczych krzyków i walenia
pięściami w drzwi (i ich okolice, co doprowadziło do odpadnięcia w kilku
miejscach tynku od ściany), Duff wreszcie dostał się do łazienki. Gorzej, że
dostał się tam razem z drzwiami. To z kolei wreszcie wyrwało Stevena z
zamyślenia.
- Kurde, Duff... Mógłbyś chociaż zapukać! Zero prywatności
w tym domu... – mruczał do siebie perkusista, wychodząc z pomieszczenia. W
międzyczasie McKagan stał już pod prysznicem i próbował trzęsącymi się rękami
odkręcić wodę. Wreszcie mu się udało.
Stuk! Stuk! Stuk! Szklane odłamki odczepiały się jeden po drugim od spodni i koszulki basisty i spadały na dno prysznica mieszając się z krwią wypływającą z mnóstwa malutkich rozcięć na jego plecach i niżej położonych partiach ciała.
Stuk! Stuk! Stuk! Szklane odłamki odczepiały się jeden po drugim od spodni i koszulki basisty i spadały na dno prysznica mieszając się z krwią wypływającą z mnóstwa malutkich rozcięć na jego plecach i niżej położonych partiach ciała.
Steven wszedł do salonu, wodząc po jego wnętrzu trochę
nieobecnym wzrokiem.
- Halo! Panie Adler! – Slash pomachał mu dłonią przed
twarzą. Perkusista zamrugał parę razy oczami, po czym uśmiechnął się i
wymijając obu gitarzystów przeszedł do kuchni. Odprowadzili go wzrokiem, po czym
wymienili zdziwione spojrzenia.
- Naćpał się, czy co? – zapytał retorycznie Izzy,
kręcąc z niedowierzaniem głową. Saul wzruszył tylko ramionami i pociągnął spory
łyk ze stojącej na stole, niedopitej butelki Johny Walkera. Po chwili upuścił
ją przerażony, powodując tym samym zwiększenie ilości rozbitego szkła na
podłodze i dodając do niego resztkę whisky. Tym, co tak go przestraszyło, był
prawdziwie mrożący krew w żyłach wrzask dochodzący zza niedomkniętych drzwi
kuchennych. Dwaj szatyni rzucili się w tym kierunku i nawet Duff wypadł z
łazienki, by zobaczyć co się stało. (Dosłownie wypadł, bo potknął się o leżące
na przejściu drzwi).
***
Kilka metrów niżej Axl Rose raptownie przebudził się,
dysząc i rzucając na boki wystraszone spojrzenia. Tyle, że znów nic nie
zobaczył. Prócz ciemności tak gęstych, że mógłby je rozgarniać rękoma. W
nozdrza uderzył go jakiś obrzydliwy, mocny zapach.
-Kuurwa... Ale się wystra... Chwila! Co tu tak śmierdzi?! – zapytał sam siebie, zatykając jedną ręką nos, a drugą szukając zapalniczki, którą przed zaśnięciem trzymał w ręce. Wreszcie znalazł ją. Usłyszał ciche pstryknięcie i po chwili Slash, Izzy, Duff i Steven usłyszeli stłumiony, skrzekliwy krzyk, który nie mógł należeć do nikogo innego, jak tylko...
-Kuurwa... Ale się wystra... Chwila! Co tu tak śmierdzi?! – zapytał sam siebie, zatykając jedną ręką nos, a drugą szukając zapalniczki, którą przed zaśnięciem trzymał w ręce. Wreszcie znalazł ją. Usłyszał ciche pstryknięcie i po chwili Slash, Izzy, Duff i Steven usłyszeli stłumiony, skrzekliwy krzyk, który nie mógł należeć do nikogo innego, jak tylko...
-AXL! ON ŻYJE! SŁYSZELIŚCIE?!?! ON ŻYJE! GDZIEŚ TU
JEST! – Basista zaczął biegać po kuchni i salonie, drąc się w niebogłosy. –
AXL, GDZIE JESTEŚ?!?! ODEZWIJ SIĘ! URATUJĘ CIĘ, SŁYSZYSZ?! URA... – Emfatyczne okrzyki
Duffa urwały się i trzy zaniepokojone, kudłate głowy (w tym jedna o owłosieniu
o wiele bardziej wypielęgnowanym od pozostałych) wyjrzały z kuchni. Sześć oczu
spoczęło na nieporadnie podnoszącym się z podłogi blondynie. Najwyraźniej
poślizgnął się na rozlanej whisky.
- Ja pierdolę, znowu to cholerne szkło... – jęczał McKagan otrzepując koszulkę. – No i co się gapicie, kutasy jedne?! – Chłopak zirytował się widząc, że koledzy stoją bezczynnie, patrząc. – Lepiej szukajmy Axla!
- Ja pierdolę, znowu to cholerne szkło... – jęczał McKagan otrzepując koszulkę. – No i co się gapicie, kutasy jedne?! – Chłopak zirytował się widząc, że koledzy stoją bezczynnie, patrząc. – Lepiej szukajmy Axla!
- A nie uważasz, że mamy teraz troszkę, kurwa,
ważniejszą sprawę?! – Saul podniósł głos wskazując ręką za siebie. Steven,
wciąż roztrzęsiony, popatrzył na niego i już otwierał usta, kiedy uprzedził go
zbulwersowany Izzy.
- Slash, ty tępaku! Axlowi coś się stało, nie
słyszałeś tego wrzasku?! Nawet Duff pod prysznicem zachowuje się ciszej! –
Wspomniany blondyn zrobił oburzoną minę. – Skup się! Jest jeszcze jakieś miejsce,
gdzie go nie szukaliśmy? – Gitarzysta rozejrzał się po pomieszczeniu. Zapadła
cisza. Każdy próbował przypomnieć sobie, gdzie w tym domu, można się jeszcze
ukryć. Nawet Saul próbował sprawiać wrażenie, że myśli. Nagle Steven poderwał
się i wyleciał z pokoju jak z procy.
- Pewnie zburzyła mu się fryzura – mruknął lokaty, ale
nikogo poza nim to nie rozśmieszyło. Wszyscy byli zbyt przejęci.
- NO KURWA MAĆ, CO Z WAMI?! – Dobiegł ich z korytarza
okrzyk perkusisty. – IDZIECIE ZE MNĄ PO AXLA, CZY NIE?!?! – Duff zerwał się z
kanapy, na której tymczasowo przysiadł, by umilić sobie jakże trudny proces
myślenia i pognał za Stevenem, nucąc pod nosem „znalazł się, znalazł! Axl się
znalazł!”
- A ten co? Zakochał się, czy jak? – rzucił Slash
ironicznie i - co zdziwiło Izzy’ego – udał się nie tam, gdzie basista, a w
kierunku swojego pokoju.
- No co ty? Chyba mi nie powiesz, że nie idziesz z
nimi? – w głosie Stradlina pobrzmiewało zniesmaczenie i rozczarowanie. - Jesteś
skurwielem. – Dodał, rzucając mu ponure spojrzenie i wyszedł z salonu śladem
Duffa i Stevena. Mulat zblazowanym ruchem przeczesał sobie włosy palcami i
wzruszając ramionami udał się do siebie.
***
Axl kulił się pod najbardziej oddaloną od kanapy
ścianą. Zapalniczka leżała tam, gdzie ją upuścił. Dawno zgasła. Rudzielec,
pomimo panujących w pomieszczeniu ciemności, zakrywał oczy dłońmi. Kiwał się w
przód i w tył, mrucząc coś do siebie niezrozumiale. Z tego stanu wyrwały go
stłumione nawoływania. Ponieważ już bardziej przerazić się nie mógł, teraz z
kolei wpadł w histerię. Wstał i zaczął szlochać wyrywając przy tym swoje
piękne, rude, brudne, posklejane bliżej nieokreślonymi maziami włosy, co z
kolei prowadziło do jeszcze głośniejszego szlochu i tak w kółko. Na szczęście
nie potrwało to długo, bo po chwili do grubych, żeliwnych drzwi ktoś zapukał (a
raczej, sądząc po odgłosach, ktoś obijał się o nie całym ciałem i to niemałym).
- AXL, JESTEŚ TAM?! – krzyczał ktoś znajomym głosem.
Rose pociągnął nosem i przetarł oczy.
- TO WY, CHŁOPAKI? – odkrzyknął łamiącym się głosem.
Jak nie on. Steven szepnął Izzy’emu na ucho, że gdyby w przyszłości wokalista
sprawiał im jakieś problemy, można go tu potrzymać jakiś czas, bo teraz w jego
głosie wyraźnie przebijał się strach i coś na kształt pokory. Tymczasem basista
szarpał za zawór, próbując otworzyć piwnicę.
- Ekhm, Duff... Nie chciałbym psuć ci zabawy, ale
myślę, że gdyby te drzwi nie były zamknięte na klucz, Axl po prostu by stąd
wyszedł. – powiedział Steven z pewną dozą sarkazmu.
- No to co się gapisz?! Dawaj klucz, ty pierdolony
chuju! - Ryknął blondyn.
- Kto jest pierdolonym chujem?? – zapytał zza drzwi
zaciekawiony Axl, którego przybycie ratunku chwilowo oderwało od problemu.
Steven roześmiał się przeglądając duży pęk kluczy w poszukiwaniu tego
pasującego do zamka. Duff odetchnął z ulgą słysząc, że rudzielec ma się już
lepiej.
- Aaa... To tylko ten pedał Adler! – odkrzyknął mu w
odpowiedzi i jednocześnie oberwał pięścią w ramię. – Ałaa! Stevie! To bolało! –
Chłopak naburmuszył się i odsunął dalej od perkusisty, który z szyderczym
uśmiechem wręczył Izzy’emu długi, zardzewiały klucz. Ten wsadził go do zamka i
przekręcił. Znaczy się... Próbował, bo klucz nie pasował.
-NO CO TAK DŁUGO?!? – ryknął nagle Axl, który powrócił
do stanu sprzed przyjścia kolegów. – CHŁOPAKI, JA MUSZĘ STĄD WYJŚĆ! JA TU NIE
WYTRZYMAM! TU JEST, KURWA, TRUP!! MARTWY KOLEŚ!!! ZAMKNĘLIŚCIE MNIE Z TRUPEM!
- Axl, my cię nie zamknęliśmy, ty tępa cioto! Po co
mielibyśmy to ro... CO TY POWIEDZIAŁEŚ?! – Izzy, Duff i Steven spojrzeli po
sobie z przerażeniem.
- Tutaj też? – pisnął McKagan, kuląc się w sobie na
wspomnienie tego, co niewiele wcześniej znalazł w lodówce perkusista. Chłopak
zemdlał. W domu zapadła zupełna cisza. Tylko z radia w pokoju Slasha sączyło
się „Stairway to Heaven”...
wow niezłe... .
OdpowiedzUsuńxD
jakoś nie czytam kryminałów ale ten twój jest naprawde dobry.
Genialne, kobieto.
OdpowiedzUsuńMasz literówkę, brak spacji w "Poco" > "Po co" - popraw C:
Będę to czytać.
Nie no, soundtrack zajebisty, moja szkoła, kurrrrrrrrrde. A chłopaki sobie niezły sposób na dorabianie po godzinach znaleźli.,, Domowa Kostnica Imienia Uciętego Chuja" . Może ta Dorothy powinna się u nich zatrudnić? A ja się pytam, dlaczego Duff do kurwy nędzy nie zemdlał? Ech, kij tam, pewnie to szkło mu część mózgu odpowiedzialną za mdlenie uszkodziło. Zajebałabym za to Slasha, ale ni ma chuja, więc mu wybaczę.
OdpowiedzUsuńZamiast HellHouse -Dom trupów i kutasów.....
OdpowiedzUsuńWspominałam już że kocham tą sierotę Duffa? Nie? No to mówię. KOCHAM TĄ SIEROTĘ DUFFA. <3
Rozdział zajebisty. Każdy następny coraz lepszy. :)
Boże, tez kocham Duffa i kocham tego bloga. Trafiłam tutaj z The Story i stwierdzam, że to był świetny pomysł. Nie no, nie mogę, hahahaha :D Cudowne
OdpowiedzUsuń