„WŁÓCZKA”
No, to taki raczej bonus, niż rozdział... Ku waszej rozpaczy, pożegnamy dziś... A co wam będę mówić ;P Czytajcie, a nie!
Axl otworzył drzwi, rozejrzał się i chciał szybko przemknąć do
łazienki, ale nie wiedział o leżącym pod jego drzwiami Izzym, więc się o niego
potknął i co za tym idzie, wyjebał się na schody. Trochę się przy tym
wystraszył, że ktoś go usłyszy, ale ku jego wielkiej uldze, nikt nie wyskoczył
na niego z tłuczkiem do kotletów, ani niczym takim, więc odetchnął z ulga i
udał się w zamierzonym kierunku. Drzwi wciąż nikt nie wsadził w zawiasy.
Dziwne, że Stradlin tego nie zrobił. Albo Steven. Duff niech lepiej tego nie
rusza. Bo czego się nie tknie, to spierdoli. Zero zdolności manualnych. Prócz
gry na basie. Do tego się nadawał. Kiedy Axl tak sobie rozmyślał, Slash
cichutko wsunął się do swojego pokoju przez okno. Dorzucił do kartonu kolejne
małe, nieforemne zawiniątko i walnął się na łóżko.
- Ałaaaa... Japierdolęcotojest? – wysapał. Wstał, trzymając się za żebra. Jak się okazało, zapomniał o leżącej na jego królewskim posłaniu ścianie. – No i gdzie ja mam, kurwa, spać? Może jeszcze zacznę sypiać z tym rudym pawianem, kurwa mać? Nie... ja jebię! Idę na kanapę! – powiedział do siebie (albo do swoich włosów, w sumie czemu miałby z nimi nie rozmawiać?) i właśnie to zrobił. Poszedł do salonu... i co tam zastał?! (Hmmm... gdyby pochodził trochę dłużej do szkoły, to pewnie wiedziałby, że coś takiego nazywa się déjà vu, ale nie pochodził, więc nie wiedział) Stevena Adlera przywiązanego do krzesła, z błękitną włóczką w ustach... Tyle, że tym razem był zupełnie przytomny i najwyraźniej wściekły. Patrzył na Saula marząc brwi, ale chyba zrozumiał, że to jedyna droga oswobodzenia się z więzów, bo po chwili ronił łzy i próbował wydawać z siebie jakieś dźwięki. Gitarzysta wzniósł oczy do nieba, pokręcił z niedowierzaniem włosami i pytając w myślach „za jakie, kurwa, grzechy?!” ponownie rozwiązał Adlera. Chłopak wyjął sobie obślinioną włóczkę z buzi i rzucił się swojemu wybawcy na szyję. Ucałował go serdecznie (serio! No, znaczy tak po przyjacielsku...) i wyściskał, jakby właśnie wrócił z pięcioletniej misji wojskowej gdzieś na końcu świata. Przy tym wszystkim zanosił się szlochem.
- Slash, Slashuniu, Slasheńku ty mój!! Dziękuję ci! Już, kurwa, myślałem, że tu spędzę resztę życia! Co to w ogóle było?! Ostatnio pamiętam jak ten skurwiel Rose, rzucił we mnie kijem do baseballa! Co za idiota, ja pierdolę! A potem się budzę, a tu kurwa co?! Jestem przywiązany do krzesła! A w ustach mam jakiś tłumok, nosz do chuja pana, ja się pytam CO TO JEST?! – teraz z kolei blondyn wymachiwał rękami. – I jeszcze pół metra przede mną na stole sobie leży whisky, a ja do niej, kurwa, nie sięgnę! – Hudson pokiwał głową ze współczuciem. Nagle Steven rzucił się gitarzyście do stóp i zaczął bić mu pokłony. Chłopak poczuł się całkiem fajnie, jako uwielbiony bohater i wybawca uciśnionych, ale nie dał tego po sobie poznać. Po prostu wzruszył ramionami i położył się na kanapie, a Adler skakał wokół niego, podając mu a to Johny Walkera, a to Nightraina, a to co innego sobie zażyczył. Żyć, nie umierać (znaczy Slash)... Tę piękną sielankę zaburzył Saulowi Axl (ten to wszystko potrafi zepsuć...), swym skrzekliwym głosikiem wykrzykując jego imię w tonacji durowej, molowej i cotam jeszcze. „Za jakie, kurwa, grzechy?!” powtórzył w myślach gitarzysta po raz siedemdziesiąty-osiemdziesiąty tego dnia. Serio, jeśli Bóg istnieje, to się na niego uwziął. Stoczył się z kanapy i powłócząc nogami wywlókł się po schodach na piętro, a za nim jego wierny i uniżony Popcorn-Slużalec.
- No cooo ta-aak długo, kurwaaa?! – śpiewał na piękną melodię Rudzielec stojąc na środku korytarza. Kiedy zobaczył Stevena, kwiknął z przerażenia, obrócił się pognał przed siebie. A Adler za nim, bo Slash Slashem, ale zemścić się trzeba. Tego wymaga honor. No i takim sposobem Rose przebiegł przez ostatnie drzwi, na samym końcu korytarza. Chyba nie był tam nigdy wcześniej. Przesiadywał głównie u siebie, albo w salonie i kuchni. Do Slasha wpadał czasami, a ostatnio „u Slasha” i „u mnie” było dla niego tym samym. Perkusista wpadł tam zaraz za nim i...
- Ałaaaa... Japierdolęcotojest? – wysapał. Wstał, trzymając się za żebra. Jak się okazało, zapomniał o leżącej na jego królewskim posłaniu ścianie. – No i gdzie ja mam, kurwa, spać? Może jeszcze zacznę sypiać z tym rudym pawianem, kurwa mać? Nie... ja jebię! Idę na kanapę! – powiedział do siebie (albo do swoich włosów, w sumie czemu miałby z nimi nie rozmawiać?) i właśnie to zrobił. Poszedł do salonu... i co tam zastał?! (Hmmm... gdyby pochodził trochę dłużej do szkoły, to pewnie wiedziałby, że coś takiego nazywa się déjà vu, ale nie pochodził, więc nie wiedział) Stevena Adlera przywiązanego do krzesła, z błękitną włóczką w ustach... Tyle, że tym razem był zupełnie przytomny i najwyraźniej wściekły. Patrzył na Saula marząc brwi, ale chyba zrozumiał, że to jedyna droga oswobodzenia się z więzów, bo po chwili ronił łzy i próbował wydawać z siebie jakieś dźwięki. Gitarzysta wzniósł oczy do nieba, pokręcił z niedowierzaniem włosami i pytając w myślach „za jakie, kurwa, grzechy?!” ponownie rozwiązał Adlera. Chłopak wyjął sobie obślinioną włóczkę z buzi i rzucił się swojemu wybawcy na szyję. Ucałował go serdecznie (serio! No, znaczy tak po przyjacielsku...) i wyściskał, jakby właśnie wrócił z pięcioletniej misji wojskowej gdzieś na końcu świata. Przy tym wszystkim zanosił się szlochem.
- Slash, Slashuniu, Slasheńku ty mój!! Dziękuję ci! Już, kurwa, myślałem, że tu spędzę resztę życia! Co to w ogóle było?! Ostatnio pamiętam jak ten skurwiel Rose, rzucił we mnie kijem do baseballa! Co za idiota, ja pierdolę! A potem się budzę, a tu kurwa co?! Jestem przywiązany do krzesła! A w ustach mam jakiś tłumok, nosz do chuja pana, ja się pytam CO TO JEST?! – teraz z kolei blondyn wymachiwał rękami. – I jeszcze pół metra przede mną na stole sobie leży whisky, a ja do niej, kurwa, nie sięgnę! – Hudson pokiwał głową ze współczuciem. Nagle Steven rzucił się gitarzyście do stóp i zaczął bić mu pokłony. Chłopak poczuł się całkiem fajnie, jako uwielbiony bohater i wybawca uciśnionych, ale nie dał tego po sobie poznać. Po prostu wzruszył ramionami i położył się na kanapie, a Adler skakał wokół niego, podając mu a to Johny Walkera, a to Nightraina, a to co innego sobie zażyczył. Żyć, nie umierać (znaczy Slash)... Tę piękną sielankę zaburzył Saulowi Axl (ten to wszystko potrafi zepsuć...), swym skrzekliwym głosikiem wykrzykując jego imię w tonacji durowej, molowej i cotam jeszcze. „Za jakie, kurwa, grzechy?!” powtórzył w myślach gitarzysta po raz siedemdziesiąty-osiemdziesiąty tego dnia. Serio, jeśli Bóg istnieje, to się na niego uwziął. Stoczył się z kanapy i powłócząc nogami wywlókł się po schodach na piętro, a za nim jego wierny i uniżony Popcorn-Slużalec.
- No cooo ta-aak długo, kurwaaa?! – śpiewał na piękną melodię Rudzielec stojąc na środku korytarza. Kiedy zobaczył Stevena, kwiknął z przerażenia, obrócił się pognał przed siebie. A Adler za nim, bo Slash Slashem, ale zemścić się trzeba. Tego wymaga honor. No i takim sposobem Rose przebiegł przez ostatnie drzwi, na samym końcu korytarza. Chyba nie był tam nigdy wcześniej. Przesiadywał głównie u siebie, albo w salonie i kuchni. Do Slasha wpadał czasami, a ostatnio „u Slasha” i „u mnie” było dla niego tym samym. Perkusista wpadł tam zaraz za nim i...
- O KURWA...!! –
wrzasnęli jednocześnie
- O JA PIERDZIELĘ!! – wrzasnął zaraz po nich Hudson także wpadając do pokoju. Każdy z nich patrzył w inny punkt pomieszczenia.
- Widzieliście to?! – wydusił z siebie rozśmieszony Adler wskazując na ułożoną w kącie pokoju piramidę z różnobarwnych kłębków włóczki. Saul nawet nic nie powiedział (oprócz tego wspaniałego okrzyku na wejście) i tylko patrzył się ogłupiały na kilometry kolorowych kocyków, szaliczków, skarpet, swetrów i różnych niekształtnych wyszydełkowanych kawałków. Rose tylko wrzasnął i wyrywając swoje zacne rude włosiska (jeszcze parę takich akcji i zostanie łysy... muszę się pohamować) pognał z powrotem do siebie, zamknął drzwi na zamek, łańcuch i jeszcze dosunął szafę. Potem do tej szafy wlazł. A to wszystko dlatego, że jako jedyny zauważył wielką plamę krwi na pościeli basisty. Świeżej krwi. „Nieee! Nieeee!! Dlaczego?! Dlaczego akurat Duff?! Nieee!! To wszystko moja wina!! Wybacz mi, Duffy!!” To mniej więcej myślał sobie Rudy...
- O JA PIERDZIELĘ!! – wrzasnął zaraz po nich Hudson także wpadając do pokoju. Każdy z nich patrzył w inny punkt pomieszczenia.
- Widzieliście to?! – wydusił z siebie rozśmieszony Adler wskazując na ułożoną w kącie pokoju piramidę z różnobarwnych kłębków włóczki. Saul nawet nic nie powiedział (oprócz tego wspaniałego okrzyku na wejście) i tylko patrzył się ogłupiały na kilometry kolorowych kocyków, szaliczków, skarpet, swetrów i różnych niekształtnych wyszydełkowanych kawałków. Rose tylko wrzasnął i wyrywając swoje zacne rude włosiska (jeszcze parę takich akcji i zostanie łysy... muszę się pohamować) pognał z powrotem do siebie, zamknął drzwi na zamek, łańcuch i jeszcze dosunął szafę. Potem do tej szafy wlazł. A to wszystko dlatego, że jako jedyny zauważył wielką plamę krwi na pościeli basisty. Świeżej krwi. „Nieee! Nieeee!! Dlaczego?! Dlaczego akurat Duff?! Nieee!! To wszystko moja wina!! Wybacz mi, Duffy!!” To mniej więcej myślał sobie Rudy...
PAŁKA SIĘ PRZEGŁA! Zabiłaś Duffa?! o.O
OdpowiedzUsuńCzyli to jednak Izzy był zabójcą! Nie wierzę! Jak mógł! Albo to nie on... JAK MÓGŁ?! Dlaczego Duff, dlaczego! O, okrutny świecie... Boże, jeśli istniejesz, zwróć nam blondynkę!!!
Dobra już porozpaczałam. A nie, jednak nie... MAMO!!! DUFF NIE ŻYJE!!! Bo on nie żyje, prawda? xD
Ej, Ej, Ej, Ej.! Ja tam ze swoimi zacnymi kłakami rozmawiam :] Lepiej.! Ja z nimi knuje, a potem dźgamy ludzi po oczach (w obronie własnej rzecz jasna ];>) A Duff ma do jasnej romantycznej prostytutki żyć.! I tak wiem, że go nie uśmiercisz ;D nie zrobisz tego ;P
OdpowiedzUsuńZawiadamiam iż nowy rozdział u mnie ;P
UsuńCHYBA NIE UŚMIERCIŁAŚ DUFFA, CO .?! <>
OdpowiedzUsuńblondas nie może umrzeć, onieonieonieonieonieonie.
musi żyć, kurwa. przecież ktoś powinien ciągle mdleć i w ogóle. Duff, wróć O.O
czy coś. w każdym razie te kocyki i cała reszta arcydzieł z włóczki jest urocza *W*
ale on i tak nie może umrzeć. no przecież nie może, prawda .?
Ty chamie! Ty pindo! Kompletnie nic nie ogarniam, w głowie mam jeden, wielki, splątany kłębek włóczki, ale wiem, że uwielbiasz mordować i powinni cię zamknąć już za samo fantazjowanue o tym! Ty bezduszna istoto! To nie mógł być Duff! On jest za ładny, żeby umierać!
OdpowiedzUsuń